poniedziałek, 28 marca 2022

"Albo znajdę drogę, albo ją przed sobą stworzę" H.Barkas


          Zaskakujący tytuł, ale korzystam ze spokoju, który we mnie wstąpił i zapewniam Was, że jak zobaczycie u mnie post- ,,Wystrzeliłam w kosmos. Nie wracam" to będzie znak, że ów spokój mnie opuścił. 

          Parę dni temu wróciliśmy z Wrocławia. Wizyta 1+1 czyli moja i Mateusza. Czas przed wyjazdem jest zawsze mega trudny i często dopada mnie emocjonalny rollercoaster, ale to właśnie on sprawia, że nie ustaję w poszukiwaniu sposobów na poprawienie swojego samopoczucia. To ono ma wpływ na to jak pracuje moja głowa i ciało, czy też na ile jestem odporna na przeciwności. W ostatnim czasie odkryłam, że moja wrażliwość jest moją siłą, a nie słabością, choć tak często rozwala mnie emocjonalnie. Jednak to właśnie ta cecha charakteru pozwala mi przeżywać życie całą sobą, chłonąć je wszystkimi zmysłami i wierzyć, że nigdy się to nie zmieni. Wieczorny spacer po pięknym mieście uważam więc za udany 😁

- Gratuluję Pani Asiu. Jest dokładnie tak jak zakładałem, że ma pracować nowe serce. 
Słowa Profesora na wizycie dźwięczały mi w uszach, a mój uśmiech żeby mógł otoczyłby całą głowę. 
- Przechodząc do syna... już nie jest tak fantastycznie jak u Pani. Wskaźnik uszkodzenia serca i niewydolności poszedł do góry, więc choroba się pogłębia. Jednakże to jeszcze nie jest ten czas, więc nie martwił bym się na zapas. Mamy wszystko pod kontrolą.

Mimo paraliżującego strachu jaki mnie dopadł, na słowa profesora wszystko ze Mnie w moment spłynęło. Wiem, że jesteśmy w najlepszych rekach, a jego opieka jest dla nas ogromnym wsparciem w chorobie.  Wychodząc, przybiliśmy jeszcze przysłowiowego żółwika i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. 

"Dystans, k..., dystans, bo inaczej wszyscy umrzemy!" 

To powiedzenie nabrało w ostatnim czasie szczególnego znaczenia, kiedy to w internecie zaczęły pojawiać się zrzutki osób po transplantacji serca... Zaczęłam się bardziej wgłębiać w tematykę, bo daje słowo zgłupiałam w tym temacie. Narodziłam się na nowo 6 lat temu i cieszę się jak dziecko, że żyję. Nie myślę o odrzutach, nie narzekam, bo wiem ilu moich znajomych nie doczekało szansy, którą Ja dostałam. Ograniczenia, które na początku bardzo źle znosiłam, zmagania z kryzysami, których doświadczyłam, emocje z którymi się zmierzyłam, sprawiły, że jestem dużo bardziej otwarta na życie. Chcę więcej przeżywać, próbować, smakować, zachwycać się i inspirować. Tego właśnie oczekuję od życia. I wiem, że gdybym na początku swojej drogi przeczytała na takiej zrzutce informację, jak życie po przeszczepie jest ciężkie i jakie niesie za sobą ograniczenia- daję słowo, nie wiem czy bym podpisała papiery decydujące o moim być-albo nie być. Życie po transplantacji zmienia się o 180 stopni. Daje nadzieję - nie przysłowiową kólę u nogi. Ciężko mi zrozumieć takie sytuację w szczególności, że naokoło jest tyle chorych dzieci, których rodzice nie mogą uzbierać na ratujące ich życie operacje... 

Życie w stagnacji to nie jest prawdziwe życie. 
Warto nauczyć się czerpać przyjemność z tego co robimy na co dzień, 
co jest naszą rutyną i co sprawi, że odzyskamy wewnętrzny spokój. 

Zwyczajność może być nadzwyczajna ♥️







czwartek, 23 września 2021

Ahoj przygodo!

           Nadszedł wyczekiwany wrzesień. A wraz z nim wyjazd do Warszawy i mniej już upragniony Wrocław. 

          17 września ruszyłam do warszawki na kolejną dziewiętnastą już edycję Bieg po Nowe Życie która miała odbyć się w sobotę 18 września. Inicjatywa społeczna, zrzeszająca osoby po transplantacji, aktorów, muzyków i sponsorów, z roku na rok przybiera na sile aby promować donacje narządów. Bieg, a raczej symboliczny kilometrowy marsz z kijkami Nordic Walking uświadamia wszystkim, jak takie osoby jak my potrafimy cieszyć się nowym, lepszym życiem. 



          Oczywiście medal zdobyty, ale i tym razem w mojej głowie był ktoś, komu go podarowałam. Marcina poznałam w Zabrzu, kiedy przez dwa lata był "uwięziony" w szpitalu, przy 120 kg maszynie, bo nie było dla niego dawcy. Doczekał przeszczepu, jednak po kilku latach jego pompka wymaga ponownej pomocy i czeka na retransplantację serca. A Ja wierzę, że na kolejny bieg pojedziemy już razem. Bo przecież da rade!




          Niedzielę przywitałam już na oddziale Transplantacji Serca we Wrocławiu. W poniedziałek czekała mnie "upragniona" koronarografia. Czekałam dzień, czekałam drugi i zawsze coś... Ale jak to się mówi - do trzech razy sztuka i w środę przywitałam skoro świt hemodynamikę. Moje obydwie ręce wolały już o pomstę do nieba, były tak pokłute przez pobieranie krwi, a tu niespodzianka - trzeba założyć nowy wenflon do kontrastu. I znowu powtórka z rozrywki. Jedna pielęgniarka próbuje, nic. Pielęgniarz, też bez skutku. Wezwali ratownika medycznego, ściągnęli echo bo przecież trzeba gdzieś się wkuć. Moja cierpliwość już dawno zanikła, łzy się leją ciurkiem, trzęsę się z nerwów.... Wszyscy wyczerpani, spoceni, poirytowani. Jeszcze chwila a mam ochotę zasnąć i już nigdy się nie obudzić. 

Przyszedł lekarz, próbuje mnie uspokoić, zapewnia że zrobi wszystko, aby było dobrze, ale przecież jeszcze czeka mnie badanie. Noga. Do badania tętnica udowa. Podwójna dawka znieczulenia miejscowego i zaczyna się nieprzyjemna część całej historii. Nakłucie, rozszerzanie tętnicy, wprowadzenie cewnika. W między czasie draśnięcie nerwu przez co myślałam, że z miejsca umrę z bólu i wejście do serducha. I z tego miejsca zaczęłam zazdrościć wszystkim swoim znajomym, że są w pełni zdrowymi ludźmi.... I wkurw*** się przy okazji, że są też tacy co przejmują, się w życiu błahostkami lub nie dbają o swoje zdrowie. Bo Ja naprawdę chciałabym się zamienić... 

           I nie piszę tego wszystkiego, żeby się użalać nad sobą, ale żeby pokazać Wam jakimi szczęściarzami jesteście. Kiedyś myślałam, że przeszczep zmieni moje życie, że nie pozwoli mi już na takie cierpienia. I zmienił, oczywiście że zmienił. Dał mi nową radość z życia, nową wydolność, nowe marzenia i cele do zrealizowania, wspaniałych ludzi obok, możliwość podjęcia pracy. Ale zostawił jedno - ciągły strach i ból przy badaniach i zabiegach które do końca życia będziemy przechodzić, aby sprawdzać czy na pewno jest wszystko ok. To bym oddała za wszystkie pieniądze świata. 

          Serducho bije jak dzwon, wszystko drożne, spadamy do domu. Spakowana od wczoraj, żegnam cudowny oddział na czele z wspaniałym personelem mówiąc - do zobaczenia za co najmniej dwa lata 😁 na kolejnym badaniu! Ufff
A w domu, zabieram się za realizacje celów, które ostatnio sobie postawiłam. Co złe, zostawiam daleko za sobą.
           


niedziela, 4 lipca 2021

WYGRANA


I pobiegłam!       
I wygrałam! - dla samej siebie.


         Ostatnio pisałam o tym, że zapisałam się na Suwalski Bieg na dystans 5 kilometrów. Biorąc pod uwagę moją dotychczasową sprawność fizyczną, to uwierzcie Mi początki treningów nie były łatwe. 3 miesieczne przygotowania do biegu - treningi, ćwiczenia i mega zakwasy. Złość na siebie, że zachciało mi się jakiś głupot i wielkie zniechęcenie, bo było mi naprawdę bardzo ciężko. Przebiegnięcie na stadionie 400 metrów to już był wysiłek, a po ćwiczeniach to ledwo z łóżka wstawałam na drugi dzień. 

             Z czasem moja forma stała się na tyle dobra, że postanowiłam wziąć udział w zawodach. I pobiegłam. Mimo kontuzji nogi która dopadła mnie dzień wcześniej, mimo przebytej Transplantacji Serca i wszczepionego rozrusznika serca - 5 kilometrów w czasie 41 minut POKONANE! 

                

Co to była za radość! 

Te emocje, które towarzyszyły Mi po drodze są nie do opisania. Trochę biegłam, trochę szłam ale wierzyłam, że uda Mi się przełamać bariery i pobiec jak ten Forrest Gump do mety. I co? Udało się! I to nawet dużo przed czasem 😃😃


  

              Najważniejszą jednak rzeczą było wsparcie które dostałam. Startowałam z dziewczynami, które nawet na moment nie dały mi odczuć że się z lekka ślimaczymy. Pomimo moich próśb aby biegły szybciej, bo Ja nie raz musiałam maszerować ze zmęczenia trzymały się twardo postanowienia - przyszłyśmy razem, biegniemy razem. To Mi dało ogromne poczucie motywacji i poczucia, że obracam się w otoczeniu fantastycznych ludzi na których zawsze mogę liczyć. Eugeniusz- po transplantacji nerki, pozwolił mi uwierzyć, że My osoby po przeszczepieniu organów też możemy dużo osiągnąć.









  A na koniec Wam powiem


Nie przestawajcie marzyć wierzyć i dążyć do spełniania swoich celów.


Ten Bieg pokazał Mi, że nie ma rzeczy niemożliwych. Medal zdobyty, trasa zakończona. Jednym słowem zaliczam to do MOJEGO największego osiągniecie od czasu Transplantacji Serca z którego jestem niezmiernie dumna!


 
A w tajemnicy Wam powiem, że jak wróciłam do domu i emocje Mi opadły to się rozkleiłam jak małe dziecko. Z tej radości... Często wracają do Mnie myśli jak było kiedyś, ile rzeczy nie byłam w stanie zrobić. I jak ostatnio czuję się średnio dobrze, tak dodatkowo paraliżuje Mnie strach co będzie we wrześniu. Bo po ostatnim telefonie do profesora i zrobionym wywiadzie- przyspieszył mi grafie o parę miesięcy. 

ŻYJ! 
Każdą minutą swojego życia


niedziela, 16 maja 2021

Pomimo, wbrew i na przekór 😁


Cześć i czołem 😃 

           Piękna niedziela była i się pogada zmyła... Nie wiem jak wam, ale mi jak słońce nie grzeje na niebie to opadam z sił. Dosłownie. To taki mój napędzacz energetyczny który mnie ładuje. Powaga! 

           Ostatnie dni, tygodnie pokazały czego w moim życiu brakowało mi najbardziej. Wystarczyło, aby słońce trochę przygrzało, pogoda nabrała innych barw i mój organizm nabrał mocy. Uwielbiam wiosnę, kocham świat który budzi się do życia, kolory natury i fakt, że wsiadam w auto i ruszam gdzie mnie oczy poniosą. Lubię ludzi, ale czasami pewnie jak każdy z nas potrzebuje też samotności. 

           Zaczęłam zwracać jak zapewne zauważyliście po moich wpisach - większą uwagę na swoją kondycję fizyczną, która aż wstyd głośno mówić zapuściła się strasznie. Ale jak powiedziałam A to musiałam zrobić krok do B, który zaprowadził mnie do mobilizacji w ćwiczeniach. Nie należę do osób, które marudzą, ale na boga żebyście wiedzieli przez co Ja przechodziłam przez pierwszy tydzień czasu 😳🙈🤣  Zapisałam się na lipcowy RESOSuwałki Bieg na 5 km i jak zaczęłam wdrażać w życie lekkie treningi i ćwiczenia to myślałam, że umrę w butach! Moje ciało walczyło z mega zakwasami, a Ja chwilami już zastanawiałam się na cholerę mi to wszystko. W takich momentach jak grom z jasnego nieba pojawiają się obok mnie osoby, które wyczuwają na kilometr zmianę mojego nastawienia i porządnie mną wstrząsają. Żadne "będzie dobrze" tudzież "dasz radę" nie zdają wtedy najmniejszego rezultatu jak nie usłyszę "przestań chrzanić głupoty i weź się w garść". Podejrzewam, że pewnie niejedna z Was  odeszłaby z wielkim fochem - Ja traktuje to jak napędzacz i wstaje na nogi! Życie ukształtowało mnie już na tyle, że nie potrzebuję dopieszczania, a właściwego pokierowania. Cenie to w ludziach bardzo, tak samo jak fakt szczerości jeśli coś robię źle.

          Ale wracając do tych moich ćwiczeń... Wczoraj mój organizm definitywnie powiedział STOP. Więc chcąc nie chcąc odpoczywam. Chwilę ❤ Odgrzebuję materiały uczelniane, bo jak zdałam sobie sprawę ile prac zaliczeniowych muszę napisać z podyplomówki do końca czerwca to za głowę się złapałam. A i struktura na pracę magisterską się dopomina... Istne życie na krawędzi 😈🤭 

Ale wy wiecie, że to jest coś co kocham w życiu najbardziej na świecie! 




poniedziałek, 3 maja 2021

Gdzie kwitnie kwiat - musi być wiosna. A gdzie jest wiosna, wszystko rozkwita.

 

I znowu się zapuściłam tutaj...


           ale to tylko dlatego, że brak mi czasu 😄 Czyli czas, który wprost uwielbiam w swoim życiu! To naturalne zmęczenie, ten wszędobylski stan gdzie robisz kilka rzeczy na raz (który podobno tylko kobiety są w stanie ogarnąć) Czuję, że żyję! Tak na maxa. Całą sobą.

           A to wszystko za sprawą wiosny. Czekałam na nią już od dawna, bo wiedziałam, że pobudzi mnie do życia. To właśnie ją sobie wymarzyłam na swoją transplantację serca, która rzecz jasna się udała w marcu. I jak ruszyłam z kopyta to nie ma mocnych, żeby coś mnie zatrzymało. 

           Na początku do mojej głowy zawitał pomysł zrobienia kursu na instruktora Nordic Walking. Biłam się z myślami za i przeciw i tu z pomocą nadeszła moja motywacja, która popchała mnie do przodu. Ponad 8 godzinne szkolenie zrobione, certyfikat uzyskany i pomijając fakt, że na drugi dzień ledwo z łóżka wstałam takie zakwasy miałam, to radość z kolejnego kroku niezastąpiona. 

           Wtedy jednak coś też we mnie pękło. Kiedy dotarło do mnie, że moja sprawność fizyczna jest w tak fatalnym stanie, że zaczęłam dosłownie kuleć z wysiłku po raz kolejny zawzięłam się w sobie. Gdzieś z oddali dochodziły mnie słuchy, że to jednemu już żyły pozapychało, to ktoś inny stenta ma wstawionego zaczęłam obsesyjnie myśleć o swoich serduchu. We wrześniu kolejna koronarografia i jak pomyślę o tym, że w badaniu mogłoby wyjść coś złego, to dostaje wstrząsu na samą myśl. I znowu ta niepewność co zrobić, jak sobie z tym poradzić jakby gdyby coś... Tak więc wstając któregoś pięknego dnia stwierdziłam, że no w dupę! przecież nie mogę tak się zapuścić do licha. I uwierzcie mi, że jak Ja już się uprę to klękajcie narody ale nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić 😊

          Zaczęłam więc chodzić z kijkami, robić pomału trasy leśne po 2-3 km, pomału truchtam bo zapisałam się na letni suwalski bieg 5 km (przy czym moi znajomi łapali się za głowę wiedząc jak nigdy nie lubiłam biegać) rozkładam sobie mate w domu zakładając strój sportowy i ćwiczę! I chyba nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak teraz. W między czasie ogarniam pomału swoją pracę magisterską i pracę dyplomową, bo podyplomówka również się gdzieś pojawiła na horyzoncie. A gdzieś w rękawie mam też kolejne fantastyczne rzeczy do zrobienia i tylko czekam na zielone światło, bo wiem jak bardzo potrzebuje tej pozytywnej adrenaliny do funkcjonowania.  

Tak więc sami widzicie...
Żyję, mam się naprawdę super i jestem szczęśliwa. Nie mam czasu na sprawy, które zabierają mi niepotrzebną energie, nauczyłam się omijać ludzi którzy nic nie wnoszą do mojego życia. Dbam o tych, których kocham i cenie.  Nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. 
Bo resztę mam głęboko w .... 😃






piątek, 19 marca 2021

5 Lat

 

Kiedyś ktoś mi powiedział... 

            Ten co przeszczepia ma łatwiejsze zadanie, 
niż ten który Cię później musi utrzymać przez lata przy życiu...


          Pamiętam ten najważniejszy telefon, tą falę emocji i ten spokój kiedy wsiadałam do karetki pogotowia. Wokół mnie istne szaleństwo- z każdej strony telefony, smsy, facebook zaczął się zacinać a telefon przegrzewać. A Ja jak ta ostoja spokoju na pełnym luzie, siedziałam w karetce jadącej w stronę Zabrza i pisałam na blogu... Zero stresu, uśmiech na twarzy, bo przecież już w głowie miałam plan. Już wiedziałam, że kiedy tylko otworzę oczy zacznie się moja walka o jak najszybsze wyjście do domu!

          Pamiętam  jak po transplantacji, w wielkim stresie i bólach które mi towarzyszyły, przeklinając wszystko dookoła, uczyłam się na nowo oddychać. Stawiałam po 2 dniach-  uczepionana z każdej strony drenanami pierwsze kroki bo uparłam się, że chcę iść do normalnego WC,  będąc na skraju wytrzymałości podłączona do cewnika. Cieszyłam się jak dziecko kiedy po raz pierwszy bez pomocy pielęgniarek mogłam sama pójść się umyć do łazienki. Początki nie były łatwe. W ciągu pięciu lat 16 biopsji serca, koronarografie, transfuzje i wieczne pobierania krwi. I do tego tylko znieczulenia miejscowe. Chwilami myślałam, że będę już po ścianach chodzić. Ale marzyłam, aby dożyć chociaż pierwszych poprzeszczepowych urodzin. Potem pragnęłam drugich, aż w końcu przestałam liczyć...

Dziś mija piękne 5 lat. 

          Pięć lat, których bez świadomej (zza życia) zgody mojego dawcy, jego rodziny, wiedzy i umiejętności Lekarzy, bez wspaniałych Pielęgniarek, Rehabilitantów, wsparcia wszystkich dookoła- by się nie udało. To właśnie bez Was nie miałabym szans przeżywać teraz swojej najlepszej przygody zwanej ŻYCIEM. 

         Nie mogłabym kochać, czytać, pisać, słuchać muzyki...po prostu być. Bo wymieniać mogłabym bez końca. Choroba była uciążliwa i zabrała mi najlepsze lata mojego życia.

No ale...
          
         Odrodziłam się jak ten feniks i Panie Boże uchowaj- robię chyba wszystko co możliwe.

         W ciągu tych pięciu wspaniałych lat zrobiłam licencjat z Pedagogiki- i zaczęłam magistra, na równi ze studiami podyplomowymi. Pewnie będzie ciężko, ale lubię wyzwania. W między czasie jakieś kursy, szkolenia i wolontariaty. Kiedyś to było nie do przeskoczenia... 

         Wydałam książkę- która pomaga innym przejść przez te traumatyczne wydarzenie i daje nadzieję na to, że PRZECIEŻ będzie dobrze! Odwiedziłam chyba wszystkie telewizje, aby opowiadać o tym jak ważną rzeczą jest transplantacja i fakt powiadomienia swoich bliskich o chęci oddania kiedyś swoich organów. Doceniam fakt, że jestem wsparciem dla wielu osób- czekających, będących po, a nawet rodzin które straciły swoich bliskich. Jakiś sport też udaje mi się uprawiać, aczkolwiek tu lenistwo bierze górę 😆 Czekam na wiosnę- może ona mnie zmobilizuje. Rozważę też fakt motywacji i wsparcia- w towarzystwie raźniej. 

Otaczam się cudownymi ludźmi naokoło, bo oni wiedzą, że jeśli są dla Mnie- Ja jestem dla nich całym sercem. 

Nie sposób powiedzieć Wam jak bardzo cenne jest dla Mnie to co mam. 

         Swoje życie traktuje jako CUD ponownych narodzin, które zmieniło się o 180 stopni. I nawet jakbym miała na dzień dzisiejszy opuścić ten świat to zrobię to z pełnym uśmiechem na ustach i w 50% spełniona.... Ale że nigdzie się nie wybieram i muszę dopełnić te % do 100, mam jeszcze mnóstwo planów i celów do zrealizowania to jeszcze trochę wam tu popiszę, a do tych których widuję osobiście wproszę się czasami na jakieś pyszne ciacho- tudzież "zdrowotne" wino 😃 

Na koniec tylko powiem. 

Doceniajcie to co macie. 
Cieszcie się z każdej drobnostki, która staje na waszej drodze. 
Nie marnujcie czasu na rzeczy które nie potrafią wywołać uśmiechu na waszej twarzy. 
I najważniejsze... DBAJCIE O SIEBIE ❤ 

Moi bliscy, czy osoby na których mi zależy czują jak depcze im po piętach, kiedy widzę jak biegają chorzy zamiast siedzieć w domu. Ale to dla Waszego dobra 😊 Taki kat z boku zawsze się przyda. 

Życie i zdrowie jest najcenniejszym darem jaki posiadacie. Wszystko inne jest do zdobycia. 

Ps. A tak na marginesie... Lubię kwiaty 😜😆








czwartek, 25 lutego 2021

Zawsze wstawaj swoją pozytywna nogą

         

          Zaczęło się całkiem niewinnie. Wstałam skoro świt, noc prawie nieprzespana, ale przygotowana czekam. Przyszedł elektrofizjolog na rozmowę z opakowaniem dwóch tabletek. Pytam co to za tabsy, a on na to że Hydroksyzyna na uspokojenie (niby dawka max) Zaśmiałam się tylko i mówię, żeby mi dał coś porządnego bo to dla mnie prawie jak Witamina C i na bank mi nie pomoże. No ale ok- na początek wezmę- pokaże im, że nie tak łatwo mnie uziemić. 

          Szybkie mycie, przebranie w niebieski kaftan i podróż wózkiem na hemodynamikę. Zajeżdżam pod salę i już czuje przypływ gorącego powietrza. Usiadłam w tzw poczekalni na krzesełku i czekam. Już czuje że łzy mi się zbierają pod powiekami. Pękam. Potok łez się wylewa,nic powiedzieć nie mogę. Wyglądałam pewnie jak siedem nieszczęść, bo lekarzy naokoło nazbierało się niemało- wszyscy z pytaniem jak się czuję. Podchodzi już prawie zaprzyjaźniony elektro Pan i pyta- i jak? Kręcę głową, że beznadziejnie. - Dobra, dajemy coś mocniejszego. Łykam kolejne dwie tabletki. Idziemy na stół. Światła, pełno świateł prawe jak na sali operacyjnej, tu narzędzia, tam kolejne. Kładę się na stół. Podłączenie wenflona do jednej ręki i do drugiej. Tlen do nosa. W żyłę lek na uspokojenie. Zaczyna się przygotowanie, a u mnie akcja - tętno wysokie, ciśnienie skacze, zaczynam się trząść jakbym jakiejś derylki dostała, czuje zwroty z żołądka. Wbiega elektro Pan i patrzy na mnie -a jednak? Dobra dawać najmocniejszy lek niech pacjentka poczuje się lepiej. Czuje, że kręci mi się w głowie, odlot jakiś. Ale dalej czuwam... W ciągu dwóch badań trwających 3 godziny wlali we mnie spora ilość uspokajacza, a mój organizm mimo wszystko walczył. I widziałam i czułam wszystko co się naokoło mnie działo. 

          Po powrocie na oddział wszystko odpuściło. Cały stres. Moje ciało opadło z sił i przespałam cały dzień. Dopiero wtedy. Pod wieczór przyszedł lekarz. Zabieg się udał, ale był dość ciężki w przebiegu. Nie udało się podłączyć dwóch elektrod,tylko jedną. Kombinowania i manewrowania elektrodami w środku ciała nie było końca. Całe szczęście że leki znieczulające działały bo chyba bym nie wytrzymała. Lekarz pyta -Pani to z natury taka zawzięta i nieugieta? Pytam, skąd takie pytanie? Lekarz łapie się za głowę i mówi -Bo przy takiej dawce leków uspokajających, które w Panią wlaliśmy nie jednego konia by powaliło. A Pani zamiast spać to ciągle była z nami. Taka drobna i delikatna a w środku jak lwica. No cóż 🙂 Mówiłam, że tak będzie. Ja znam swój organizm, wiem jak się zachowuje w niepewnych dla mnie sytuacjach. Lekarze się tylko w tym fakcie upewnili. 

         No ale... Zabieg wykonany, dochodzę pomału do siebie. Nie powiem, że to należy do lekkich zadań, bo ból obojczyka i prawej ręki daje o sobie ciągle znać. Ale wczoraj się wyspałam, dziś od rana na wybiegu. Włos wymyty (jako tako, ale się udało) kilometry po korytarzy zrobione. Rana przemywana, opatrunki zmieniane, czas do domu. No właśnie... I tu znowu niespodzianka. Bo zamiast wyjść dziś, to muszę przesiedzieć jeszcze jedną nockę. Pojęcia nie mam jak to się stało, ale w tym całym stresie, przed zabiegiem z marszu i przyzwyczajenia chyba musiałam łyknąć swoje leki immunosupresyjne. Jak pobrali mi krew to wzięli też na oznaczenie poziomu leku. A tam wynik poleciał w kosmos! Dosłownie. Telefon od profesora i słowa- no i co tu Pani nabroiła?? 🙈🙈 Tak też zostaje do jutra i czekam na kolejne badanie leku w organizmie. 

          Morał z tej historii jest taki, że jak to moja siostra dziś stwierdziła- Nie masz co inwestować w ćpanie, bo tylko stracisz kasę a i tak Cię nic nie ruszy 😃 a druga rzecz- najważniejsza... 

CO  NAS  NIE  ZABIJE,  TO  NAS  WZMOCNI ❤

Trzymajcie się ciepło!