Mija dzień za dniem a Ja czuje, że stoję w miejscu. Ani w jedną stronę, ani w drugą. Obijam się po mieszkaniu- coś tam sprzątnę, coś ugotuję, wyjdę na świeże powietrze i to tyle. No i denerwuję się dodatkowo, że nie mogę tak jak kiedyś robić parunastu rzeczy na raz bo nie mam siły. Jak walka z wiatrakami... Ciało karze przystopować a rozum swoje- o na pewno leżeć nie będę!
W efekcie padam jak długa na łóżko i zaliczam mega wielką drzemkę. I tyle z mojej flustracji. Wstaje, z lekka pokornieje i znowu zaczynam przepychanki sama ze sobą. Chwilami mam dość sama siebie, ale taki charakter i nie ma siły na Mnie, żebym leżała na kanapie i patrzyła w sufit. Ostatnio znowu Mi dokuczały nocne wyskoki z tętnem ale były na tyle wyrozumiałe, że po postawieniu Mnie na równe nogi w środku nocy uspokajały się, pozostawiając Mnie w lekkim stanie depresyjno- lękowym. Dwa dni temu jednak chyba serducho nie dało już rady się bronić i tak Mnie siekło(czyt. wyładowało się urządzenie) że teraz mam spokój z szaleńczym tętnem. Tylko co z tego jak znowu spać nie mogę, bo co chwila się budzę z przeczuciem, że mój ICD się włączy. W ciągu dnia znajduję sobie jakieś zajęcia, żeby za dużo nie myśleć, ale przychodzi wieczór i zaczyna się tragedia. Już zaczęłam się poważnie zastanawiać, ażeby zmienić swój tryb funkcjonowania z rannego na nocny, ale perspektywa wyglądania w ciągu dnia jak zoombie Mnie nie pocieszyła. Tak więc nie pozostaje Mi nic innego jak po raz kolejny spiąć się w sobie, zacisnąć zęby i pomimo wszystko iść do przodu...
Jutro dreptam na komisje do Orzecznictwa w sprawie przedłużenia niepełnosprawności. Kto wie...może Mnie uzdrowią :) Oni czasami potrafią.
Póki co, nadal uparcie trzymam się zasady...