czwartek, 23 września 2021

Ahoj przygodo!

           Nadszedł wyczekiwany wrzesień. A wraz z nim wyjazd do Warszawy i mniej już upragniony Wrocław. 

          17 września ruszyłam do warszawki na kolejną dziewiętnastą już edycję Bieg po Nowe Życie która miała odbyć się w sobotę 18 września. Inicjatywa społeczna, zrzeszająca osoby po transplantacji, aktorów, muzyków i sponsorów, z roku na rok przybiera na sile aby promować donacje narządów. Bieg, a raczej symboliczny kilometrowy marsz z kijkami Nordic Walking uświadamia wszystkim, jak takie osoby jak my potrafimy cieszyć się nowym, lepszym życiem. 



          Oczywiście medal zdobyty, ale i tym razem w mojej głowie był ktoś, komu go podarowałam. Marcina poznałam w Zabrzu, kiedy przez dwa lata był "uwięziony" w szpitalu, przy 120 kg maszynie, bo nie było dla niego dawcy. Doczekał przeszczepu, jednak po kilku latach jego pompka wymaga ponownej pomocy i czeka na retransplantację serca. A Ja wierzę, że na kolejny bieg pojedziemy już razem. Bo przecież da rade!




          Niedzielę przywitałam już na oddziale Transplantacji Serca we Wrocławiu. W poniedziałek czekała mnie "upragniona" koronarografia. Czekałam dzień, czekałam drugi i zawsze coś... Ale jak to się mówi - do trzech razy sztuka i w środę przywitałam skoro świt hemodynamikę. Moje obydwie ręce wolały już o pomstę do nieba, były tak pokłute przez pobieranie krwi, a tu niespodzianka - trzeba założyć nowy wenflon do kontrastu. I znowu powtórka z rozrywki. Jedna pielęgniarka próbuje, nic. Pielęgniarz, też bez skutku. Wezwali ratownika medycznego, ściągnęli echo bo przecież trzeba gdzieś się wkuć. Moja cierpliwość już dawno zanikła, łzy się leją ciurkiem, trzęsę się z nerwów.... Wszyscy wyczerpani, spoceni, poirytowani. Jeszcze chwila a mam ochotę zasnąć i już nigdy się nie obudzić. 

Przyszedł lekarz, próbuje mnie uspokoić, zapewnia że zrobi wszystko, aby było dobrze, ale przecież jeszcze czeka mnie badanie. Noga. Do badania tętnica udowa. Podwójna dawka znieczulenia miejscowego i zaczyna się nieprzyjemna część całej historii. Nakłucie, rozszerzanie tętnicy, wprowadzenie cewnika. W między czasie draśnięcie nerwu przez co myślałam, że z miejsca umrę z bólu i wejście do serducha. I z tego miejsca zaczęłam zazdrościć wszystkim swoim znajomym, że są w pełni zdrowymi ludźmi.... I wkurw*** się przy okazji, że są też tacy co przejmują, się w życiu błahostkami lub nie dbają o swoje zdrowie. Bo Ja naprawdę chciałabym się zamienić... 

           I nie piszę tego wszystkiego, żeby się użalać nad sobą, ale żeby pokazać Wam jakimi szczęściarzami jesteście. Kiedyś myślałam, że przeszczep zmieni moje życie, że nie pozwoli mi już na takie cierpienia. I zmienił, oczywiście że zmienił. Dał mi nową radość z życia, nową wydolność, nowe marzenia i cele do zrealizowania, wspaniałych ludzi obok, możliwość podjęcia pracy. Ale zostawił jedno - ciągły strach i ból przy badaniach i zabiegach które do końca życia będziemy przechodzić, aby sprawdzać czy na pewno jest wszystko ok. To bym oddała za wszystkie pieniądze świata. 

          Serducho bije jak dzwon, wszystko drożne, spadamy do domu. Spakowana od wczoraj, żegnam cudowny oddział na czele z wspaniałym personelem mówiąc - do zobaczenia za co najmniej dwa lata 😁 na kolejnym badaniu! Ufff
A w domu, zabieram się za realizacje celów, które ostatnio sobie postawiłam. Co złe, zostawiam daleko za sobą.