środa, 9 września 2020

Najtrudniej jest zrozumieć


''Życie jest ciągiem doświadczeń, 
z których każde czyni nas silniejszymi, 
mimo że czasem trudno nam to sobie uświadomić''

Henry Ford


Wrocław. 

           I pierwsza wizyta w Poradni transplantacji serca i mechanicznego wspomagania krążenia za nami. Nie wiem, czy już wcześniej wspominałam, że przeniosłam się za swoim profesorem z Zabrza do Wrocławia. Wahałam się przed tą decyzją, bo jednak Zabrze stało się moim drugim domem, jednak wygrał zdrowy rozsądek i poszłam za swoim lekarzem do którego mam pełne zaufanie. Dodatkowym plusem okazał się fakt, że profi wziął pod swoją opiekę Mateusza. 

Tak więc w poniedziałek wyczekiwani pozytywnych informacji przyjechaliśmy do szpitala. Zaczęło się niewinnie od pobrania krwi. Jedno wkucie nic, drugie, trzecie podobnie. Pielęgniarz pobierający krew w lekkim stresie, ja cierpliwie czekam. Nie od dziś wiadomo, że moje żyły po transplantacji zrobiły się prawie niewidoczne i kruche, także pobranie krwi czasami graniczy z cudem. Po dobrej godzinie, przechodząc z jednych rąk w drugie, po 8 wkuciach udało się pobrać krew do badań. U młodego oczywiście poszło jak po maśle. Lekko więc sponiewierana, po kolejnych badaniach sprawdzających pracę serca czekałam już na wizytę. A tam, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu prawie nie wylądowałam w pilnym czasie na oddziale. Przyczyną okazało się zbyt niskie tętno i jak to profesor określił ciężka bradykardia. Siedziałam i słuchałam jakbym dostała jakimś obuchem w głowę. -o co chodzi? jakie urządzenie?

          Zaczęły się wypytywanki jak się czuję, od kiedy mam takie problemy itp. Aż padło stwierdzenie- wszczepienie stymulatora serca. Dla mnie już dość. Stymulator nie jest na szczęście czym takim jak kardiowerter nie pobudza serca silnymi elektrowstrząsami, ale to kolejne urządzenie które chcą mi wszczepić przyćmiło mi wizję długiego, pięknego życia. Bo zostanie już ze mną na zawsze. Bo przez resztę życia będzie pomagało sercu trzymać dobry rytm serca. Nigdy bym się nie spodziewała, że coś takiego może mi się zdarzyć, a jeśli już to że tak szybko serducho będzie potrzebowało wsparcia. A moje zaczyna potrzebować. Bije za słabo, za wolno. Nie tak jak powinno. W jednej chwili moje przyszłe plany stanęły pod wielkim znakiem zapytania. No bo jak to? Dlaczego znowu nic mnie nie oszczędza? Te i inne pytania kumulowały się w mojej głowie w gabinecie. Nie chciałam tam zostać, jeszcze nie teraz...

         Doszliśmy więc wspólnie z profesorem do decyzji, że za miesiąc będzie teleporada podczas której zapadnie co dalej. Łzy cisnęły mi się pod powiekami, bo mimo tego, że wiem i orientuje się, że nie jestem pierwszą osobą i ostatnią po transplantacji której potrzebny jest stymulator, to rozrywa mnie gdzieś od środka. Nie tego chciałam, nie na to się godziłam podpisując papiery na przeszczep. Rodzi się we mnie bunt i nie możliwość pogodzenia się z tym co się dzieje. Strach przejmuje kontrolę i zaczyna się walka z samym sobą. Straszne to jest, tym bardziej, że nie potrafię tego na swój sposób zrozumieć. Ktoś z boku powiedział by - ciesz się, żyjesz. Oczywiście, że to jest dla mnie priorytet, który bardzo cenie. Jednak przychodzą takie dni, w których chętnie wykrzyczałabym - zanim będziesz chciał dać mi swoją cenną radę, włóż moje buty, przejdź ścieżki życia, które ja przeszłam. Przeżyj moje bóle, smutki i cierpienia. Wytrwaj tyle ile ja wytrwałam, upadnij tam, gdzie ja upadłam i podnieś się tak samo jak ja się podniosłam. Kiedy już naprawdę poznasz moją historię, będziesz miał prawo, żeby oceniać mnie i moje życie. Dlatego też lubię pisać tutaj. Wylewać te wszystkie niezadowolenia i flustracje w miejscu gdzie tak naprawdę nikt mnie nie skrytykuje i nie rzuci na odchodne - będzie dobrze! bo to chyba najgorsze co się chce usłyszeć w takich sytuacjach. 

          U młodego wyniki dobre. Perspektywa transplantacji w jego sytuacji jest jeszcze daleko przed nami i póki co ma dbać o swoje zdrowie najlepiej jak potrafi. Kolejna wizyta za pół roku razem z mamunią oczywiście. 

          Korzystając z okazji, że pierwszy raz byliśmy we Wrocławiu, postanowiliśmy zwiedzić trochę miasto. Zauroczyło nas wszystkich. Piękne, klimatyczne i mające swój urok miejsce pokazało nam choć przez chwilę, że trzeba czerpać z życia nawet najdrobniejsze przyjemności. Bo to one pokazują nam tak naprawdę co jest najważniejsze. Stawiając na naszej drodze przeróżne sytuacje z którymi musimy sobie poradzić uświadamia nas, że nie warto przejmować się głupotami, a patrzeć na to co mamy tu i teraz. I cieszyć się. 

A  jeśli na czymś bardzo nam zależy, zrobić to po swojemu. 
Nabrać odwagi. Zacisnąć zęby i iść dalej do przodu.

Bo warto! Mimo wszystko...