niedziela, 25 czerwca 2017

Zabrzańskie Anioły


 Czerwiec. 

I kolejna wizyta na śląsku. Tym razem znowu rodzinnie. Młody na kardiologię dziecięcą- Ja na transplant. Mateusz przyjechał z zamiarem zrobienia rezonansu serca i badań względem kwalifikacji. Pan dr tym razem sprężył się pięknie i porobił wszystkie badania, które po raz kolejny poszły na konsultacje do profesora ,,od serca''. A my czekamy na decyzję co dalej. Mnie natomiast czekała moja pierwsza koronarografia. Jak zawsze w takich przypadkach trzęsłam się jak osika czekając w zielonym skafandrze na badanie. Kiedy wjechałam na hemo podejrzewam, że byłam blada jak ściana, bo pierwsze o co spytał lekarz- czy dobrze się pani czuje? Zrobiliśmy sobie krótką miłą pogawędkę przed na chociaż chwilowe rozluznienie atmosfery. Koronarografia zaczęła się badaniem z ręki. Nawet nie jest zle- pomyślałam... Szybko jednak pożałowałam tych słów. Ból jaki zaczął przeszywać moją rękę stawał się nie do zniesienia. 

- O jezuuuu panie doktorze jak boli. 
- Pani Asiu ma pani w jednym miejscu bardzo zwężoną tętnicę. Ale już zaczęliśmy, więc żeby nie kłóć teraz nogi chciałbym skończyć. Proszę wytrzymać.

O matko i córko- myślę. Zaczyna się. Próbowałam jakoś spiąć się w sobie, ale na boga nie dałam rady. Mój cichy płacz zamienił się już w istny wrzask. Podejrzewam, że cała hemodynamika stała na nogach. Tysiące myśli przebiegało mi przez głowę- tych dobrych i tych złych. Na pomoc wezwali jeszcze dwóch lekarzy, żeby poradzić sobie z tą nieszczęsną nie chcącą współpracować tętnicą. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie. Płakałam jak małe dziecko i modliłam się, żeby ten koszmar się już skończył. Moja ręka wołała o pomstę do nieba a Ja już chyba z tego stresu zaczęłam im odlatywać. Zrobił się lekki szum na sali, podłączyli mnie pod tlen i zaaplikowali mi coś po czym miałam wrażenie, że wiruje gdzieś w przestworzach. Kiedy okazało się, że relanium uspokoiło mnie na tyle aby odłączyć mnie od tlenu, przerzuciłam się na drugie łóżko i pojechałam na swój oddział. Czułam się jak marionetka z którą można było zrobić dosłownie wszystko. Cieszyłam się, że jest już po wszystkim, ale z drugiej strony rozrywało mnie od środka. Jak wróciłam cieszyłam się jak małe dziecko, że jestem ,,u siebie''. Na swoim oddziale, wśród swoich pielęgniarek dzięki którym czułam się bezpiecznie. Ich dobre słowo, uśmiech i niekiedy to, że potrafią cie pocieszyć zwykłym przytuleniem w tak cholernie beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazłaś stawia na nogi i daje kopa jakich mało. 

          Anioły jak wiele osób z mojego otoczenia wie, odgrywają bardzo istotną rolę w moim życiu. Dlaczego? Nigdy o tym nie pisałam, ale to one dają mi siłę i otaczają opieką każdego dnia. Jeszcze przed przeszczepem- dokładnie jakiś tydzień, kiedy jak ta czarownica miałam świadomość, że niedługo dostanę telefon- w nocy ukazał mi się Anioł. Piękny, cudowny, jasny jak promień który stał przede mną z rozłożonymi rękoma. Serce łomotało mi jak szalone do tego stopnia, że ze strachu obudziłam swojego męża mówiąc że chyba umieram. Byłam przerażona i nie wiedziałam jak interpretować to co zobaczyłam. Zaczęłam już nawet wbijać sobie w głowę, że to może był sen i nic takiego nie miało miejsca. Dwa dni pózniej historia się powtórzyła. Tym razem moim oczom ukazał się papież. Nasz polak Jan Paweł II. Uśmiechnięty, z ręką w górze jak błogosławił ludzi. Tym razem już byłam spokojna. Patrzyłam i patrzyłam na niego dopóki nie zniknął. Trzy dni pózniej zadzwonił telefon: - Pani Asiu mamy dla pani serce....
Od tego czasu Anioły stały się częścią mnie. W domu uzbierała się już ich niemała gromadka...i nadal ich przybywa. Każdy jest z innego zakątka Polski, ma swoją historię i jest podarowany od wspaniałej osoby. Terazniejsze figurki przyjechały ze mną ze śląska. Podarowane przez cudowne osoby, którym przez ostatni rok mój los nie był obojętny. Ich pomoc sprawdza się w każdej sytuacji, a za każdym razem kiedy jadę w tamtą stronę czuję się dzięki nim bezpieczna.
Teraz odpoczywam już w domu i regeneruje siły wśród swoich kochanych dzieci. 
Po takich szpitalnych jazdach potrzebuję kilka dni,żeby się jakoś psychicznie pozbierać. Ale to tylko mały epizod, wśród tego co mnie dobrego jeszcze w życiu czeka. Także trochę się wygadałam i ruszam z kopyta. Szkoda życia na nieszczególne ważne stresy...