niedziela, 25 marca 2018

25.03.2018


           Dwa tygodnie na ziemi śląskiej minęły tak naprawdę nie wiem kiedy. Położyliśmy młodego w poniedziałek na oddział, we wtorek miał już wszczepienie kardiowertera- defibrylatora. Nerwówka niesamowita, bo wiadomo zabieg pod narkozą i różne sytuacje mogą wystapić. Więc koczowaiśmy pod drzwiami hemodynamiki i czekaliśmy. Kiedy wyszedł lekarz i powiedział, że królewicz pomału się budzi i zaraz wyjedzie na Oddział Pooperacyjny kamień spadł nam z serca. Pózniej nasz mały wojownik poszedł jak burza. Że leżenie nie jest w jego stylu to ja wiem, ale byłam godna podziwu dla niego, że tak szybko się pozbierał. Pomału siadanie, zaraz potem wstawanie i już cały oddział wiedział kim jest Mateusz. Na drugi dzień przerzucili go już na kardiologię dziecięcą, gdzie odbywał swoją dalsza rekonwalescencję. Czasami było ciężko, bo pomimo, że mieliśmy tam wspaniałą opiekę lekarska to jednak rana się goiła, ręką ciężko było funkcjonować i sam pobyt w szpitalu nie wywoływał żadnych endorfin szczęścia. Ale dochodziliśmy do siebie pomału i to było najważniejsze...


          20 marzec- dzień, w którym musiałam podążać na swój oddział. Cel- biopsja serca. Od paru dni nie mogłam już spać w nocy taki stres mnie trzymał. Na wyniki długo czekać nie trzeba było. Dzień pierwszy walka z wysokim ciśnieniem, które usilnie chciało pokazać kto tu rządzi. W efekcie wieczorem udało się je wysokimi dawkami zminimalizować, a moje ciało z niemocy zaczęło opadać w lekki letarg. 

Drugi dzień- walka z pobraniem krwi, bo tym razem żyły nie chciały współpracować. W efekcie z zabiegówki wyszłam cała pokłóta do czego już się przyzwyczaiłam. Szkoda mi tylko pielęgniarek, które w takiej sytuacji stresuja się bardziej ode mnie. Ok godz 9 zjechałyśmy z panią z łóżka obok na hemo. Pod drzwiami nogi juz zaczęły mi się uginać. Sąsiadka weszła do jednej sali a ja do drugiej. Chwilę porozmawiałam ze znajomą pielęgniarką i sruu na łóżko. Leże i oczom nie wierzę...

-Boże tylko nie On. Podchodzi pielęgniarz i pyta co się dzieję. 

Odpowiadam tylko- schodzę z łóżka, jeśli ten doktor podejdzie, aby mi robić zabieg. 

Znowu zamieszanie się zrobiło, bo wszystko sterylne, ja już na stole leże i nie można zacząć. W miedzy czasie słyszę delikatną rozmowę pielęgniarki z lekarzem...


- Pacjentka poprosiła o innego lekarza. 


Pewnie już teraz to mnie zapamieta, ale nawet sie tym nie przejmuję :) Udało się. Przyszedł drugi- jeden z moich ulubionych. Szczęście nieopisane. Jednak ciśnienie wysokie i najpierw zbić trzeba było. Po 40 min wyjechałam cała opuchnięta i obolała na oddział. Zamknęłam się w sobie. Musiałam to ogarnąć po swojemu, uspokoić się. Szarpało mną od środka. Czułam w sobie gniew i rozpacz jednocześnie. Trzynasta biopsja, a każda kolejna działa jeszcze gorzej. Ale przeszło...jak zawsze. Najpiękniejszy wynik na świecie uzdrowił mnie całkowicie. Spakowałam walizkę i kuśtykając prawie wybiegłam z oddziału. Po raz setny wystawiłam swoją cierpliwość na cholernie wielką próbę. I czasami sobie pomarudzę, pokrzyczę czy pooperuje innym słownictwem, ale cieszę się że żyję. Staram się podchodzić do wszystkiego ze spokojem, optymizmem i wszędobylską radością. Bo wtedy żyje mi się lepiej. I po naszym pobycie w zabrzańskiej klinice zastanawiam się, a właściwie juz wiem, że nasz syn jest taki sam. Dziecko, które swoją determinacją pokazywało dorosłym jak należy żyć. Brnął do przodu, zostawiając te złe chwile w tyle. Pomimo bólu, czy złego nastroju uśmiech nie schodził mu z twarzy. I też marudził. Ale z nudów :)


          A na koniec jeszcze wspomnę, że za zgodą i pomocą swoich wspaniałych pielegniarek udało mi się zrealizować zamierzony cel i mogłam im porobić zdjęcia do swojej przyszłej książki. Która będzie. Kiedyś tam wyjdzie. Jak nie teraz to pózniej...ale nie odpuszczę. A ich bynajmniej nie może w niej zabraknąć. 





poniedziałek, 19 marca 2018

DWA Lata po przeszczepie


Kolejny rok za mną. 

          Ten czas ma dla mnie niesamowitą wartość. Poznałam wspaniałych ludzi, stałam się silniejsza, a moje ciało funkcjonuje jak dobrej jakości motorynka. I pomimo tego, że od 2 lat jezdzimy do tego Zabrza jak nie na badania, to z Mateuszkiem i końca drogi nie widać, to czuję się tu jak w drugim domu. Uwielbiam swój oddział i pielęgniarki tam pracujące, bo to dzięki nim chwilami nie zwariowałam z bezsilności. Nawet jak mam świadomość, że czeka mnie kolejna biopsja, to wiem, że są moją oazą spokoju. Dają mi bezpieczeństwo którego tak bardzo czasami potrzebujemy. Chciałam też pojechać na cmentarz, ale tym razem się nie uda. W pamięci mam cały czas jego zdjęcie i chwilę, kiedy po raz pierwszy mogłam położyć kwiaty na jego grobie. Ogarnął mnie wtedy spokój i radość która trwa do dziś dnia. To jest lepsze niż wygrana w totka. Moim bogactwem sa chwile, kiedy mogę pójść na basen i cieszyć się jak dziecko z kilkakrotnego przepłynięcia toru, wejść pod wielgachną górę nie czując wielkiego zmęczenia. Cieszę się z małych rzeczy, omijam stres jak tylko mogę i żyje! Nie zamieniłabym tych chwil na żadne inne. 


          W środę kolejna- mam nadzieję że już jedna z ostatnich biopsji. Trzymam się kurczowo dewizy IŚĆ- ZROBIĆ- I DO DOMU. Uff przeraża mnie to znowu, ale mam nadzieje, że znowu przywołam swojego anioła i pójdzie sprawnie i szybko. Wczoraj pewna cudowna niewiasta zabrała mnie na wycieczkę, bo ten ostatni szpitalny tydzień na ślasku zaczął już zle oddziałowywać na moje zdrowie. Czas na świeżym, mroznym powietrzu ululal mnie pózniej tak, że zapomniałam o bożym świecie całkowicie ;) Teraz czas zbierać szanowne cztery litery i iść do synusia, odciążyć trochę pielęgniarki, które zapewne już tylko czekają aż opuści ich oddział :) 

No i najważniejsze...czekamy ponownie na gościa, który ma mi przynieść zrecenzowanego mojego bloga. 

KOCHAM CIĘ ŻYCIE!