środa, 30 grudnia 2015

30.12.2015r.

70  dzień  oczekiwania...I DRUGI TELEFON !


          Jestem czarownicą...jak Boga kocham. Dziś znowu zle spałam w nocy. Jakieś koszmary, niepokój, przerzucanie się z boku na bok. Wstałam jak zombi z niewyspania, ale jakoś ten dzień przebimbałam. Godzina 17:46 dzwoni telefon...SERCE ZABRZE. Tak mam zapisany w tel numer koordynatora z kliniki. Odbieram. 

- Dzień dobry. Z tej strony lekarz.... Dzwonie z Zabrza. Pani Joanna?
- Tak to Ja. Już wiem skąd Pan dzwoni.
- To jak się Pani czuje? Proszę się nie denerwować, ale najprawdopodobniej
  będziemy mieli dla Pani serce. Jest dawczyni. To co, lecimy w podróż?? 
- Nie mogę...znowu nie mogę. Tym razem kobiece sprawy się przyplątały. To drugi  dzień.
- Przykro Mi ale nie polecimy. Zagraża to Pani życiu. Widocznie to serce też nie było  dla Pani. Będzie dobrze- proszę myśleć, że do 3 razy sztuka. Do widzenia.

         Jak mam myśleć cokolwiek...Jedynie co to jestem spokojniejsza po tym telefonie niż ostatnio. Myślałam tylko nad tym, żeby się uspokoić i wyciszyć, bo już serducho zaczęło grać swoim rytmem. A u Mnie to moment i ICD zacznie rozrabiać. Tego to już nie przebrnę. Wpadłam w stres...zaczęłam cała dygotać, czuję ze na przemian Mi ciepło to zimno. I te duszności. Znowu Mi ciężko oddychać. Psia jego mać! Próbuje uspokoić swoją podświadomość ale z marnym skutkiem coś Mi idzie. Boże i co teraz?? Czy mam myśleć, że mam szczęście? W tak krótkim czasie dostałam 2 szanse na Nowe serce. Bo krótki- nawet miesiąc nie minął. A może to jakieś fatum nade Mną krąży, że jestem zmuszona rezygnować...albo świadomość, że ktoś znowu bardziej go potrzebował. Nie wiem już sama. Muszę się położyć, bo już czuję, że Mi ciężko. I na duszy i na psychice. 

Nakładam słuchawki na uszy i odlatuję w spokój i ciszę...
To działa na Mnie jak relanium.

wtorek, 29 grudnia 2015

29.12.2015r

69 dzień...

               
             Święta, święta i po świętach...Odpoczęłam chyba za wszystkie czasy...Wyleżałam, wyspałam i rozleniwiłam przy okazji :/ Najadłam się też chyba na zapas, bo już czuję sama po sobie, że jeszcze trochę a bym się kulkowała po mieszkaniu. 
              Powrót do rzeczywistości i kolejna zmiana myślenia na odpowiednie tory. Przemyślałam co miałam do rozważenia i trzeba było się w końcu naprawić. 

               Dziś porozmawiałam sobie z pewną pozytywną istotą, naładowałam dzięki Niej akumulatory na kilka dni i mogę działać dalej. Taka to Moja osobista iskierka, która Mnie napędza do dalszej walki. I do pozytywnego myślenia, że wszystko będzie dobrze...tak jak u Niej. I coraz bardziej zaczynam w to wierzyć...bo przecież zwycięzcy nigdy nie rezygnują- a rezygnujący nigdy nie zwyciężają :) Trzymam się więc tej zasady i idę do przodu jak burza. 

              Męczę się jeszcze z tym uporczywym kaszlem, ale pozostaje Mi chyba się tylko do tego przyzwyczaić bo lepiej to to nie będzie. Niewydolność serducha się w zastraszającym tempie pogłębia, ale najważniejsze żeby nie dać się zwariować i nie myśleć, że będzie jeszcze gorzej. Tak więc gdzieś tam sobie pochodzę czasami na spacerek, pooddycham świeżym powietrzem, pózniej poleżę i nabieram mocy na następne dni. W nocy jak Mnie łapią duszności zrobię obchód po pokoju i idę dalej spać. Ostatnio trochę przesadziłam z wysiłkiem fizycznym. Jak to Ja...-przecież mogę! I pózniej ledwie włóczyłam nogami ze zmęczenia. Chwilami sama siebie mam dość, ale taka natura pokręcona i trzeba jakoś z tym żyć. Jest dla kogo ;) 

               Tym optymistycznym akcentem kończę swoje dzisiejsze wywody i idę ładować się na kolejny wspaniały dzień 😄

piątek, 25 grudnia 2015

25.12.2015r.

65  dzień...


              Dzisiaj nadszedł kryzys. Pocieszyłam się przez parę dni psia mać! A już było tak fajnie, już czułam się lepiej. O wiele lepiej. Ale to tylko taka prowizorka była jak widać. Dziś wstałam znowu po 11, ale już czułam że coś jest nie tak. Nie tak jak powinno być. Zjadłam coś i chodziłam rozleniwiona cały dzień. Popołudniu znowu odlot na parę godzin. Od rana Mnie meczą te cholerne duszności. Nie idzie normalnie funkcjonować...Leżałam, to wstawałam, bo tak Mnie zatykało, że nie mogłam normalnie oddychać. I ten okropny duszący kaszel, który jest skutkiem niewydolności. No oszalał- jak się rozbrykał.  Wkurza Mnie to niemiłosiernie. Żebym jeszcze miała siłę gdzieś iść, to może bym się trochę rozchodziła. Ale nie dziś. Chyba że bym szła włócząc nogami za sobą...Tak więc kisnę w domu i zapadam chyba w jakaś niewiadomego pochodzenia deprechę :/ 

             Dla osoby, której zawsze i wszędzie było pełno taka niemoc jest straszna. Próbuje iść do przodu- a nie mogę. Odganiam od siebie nieprzyzwoite myśli, a te wracają ze zdwojoną siłą. I znowu nie mogę spać. Znowu myślę i analizuję. Ale inaczej się nie da. To samo przychodzi i samo odchodzi. Nie mogę się jakoś pozbierać do kupy. A najgorsze jest to, że taka niemoc zabiera Mi bezcenne pokłady Mojej energii, która jest dla Mnie prawie jak powietrze. 

Co będzie dalej? 
Nie wiem.
Niczego już pewna nie jestem....




środa, 23 grudnia 2015

23.12.2015r.



Niech nadchodzące Święta Bożego Narodzenia, 
będą spędzone w atmosferze radości, wytchnienia
i zatrzymania od codziennego pędu.
Aby każdy z Nas pomyślał chodz chwilę nad otaczającym go szczęściem 
dnia codziennego i potrafił czerpać z życia wszystko co najlepsze!

Święta- cudowny czas wybaczania sobie nawzajem błędów, 
które każdy z Nas popełnia.
Czas miłości, przyjazni i spędzania tych pięknych chwil
w gronie najbliższych. 

Niech nadzieja, która każdy z Nas ma w sobie, nigdy Was nie opuszczała
A dobroć- zawsze przy Was była.


Wesołych Świąt! 



wtorek, 22 grudnia 2015

23.12.2015r.

64  dzień...

                
               Pisanie Mi pomaga...jak dobra terapia w której uczestniczę tylko Ja. Mogę mówić i mówić co Mi na sercu leży.

               Jeszcze nigdy nie byłam w sytuacji w której nie wiem co mam zrobić. To jest takie trudne. Dla Mnie do podjęcia odpowiedniej decyzji, dla innych do zrozumienia o czym Ja wogóle mówię i nad czym się zastanawiam. Najchętniej bym się obudziła z tego okropnego snu, mając świadomość tego, że jestem w pełni zdrową osobą. Tylko czy tak można? Wiele bym oddała gdyby to była prawda...

               Dziś pewna osoba zapytała Mnie, czy Ja nie chcę przypadkiem stąd uciec... Wziąść nogi za pas i dać dyla za granice. Może aż tak to nie, bo do tchórzliwych osób nie należę i nie w Moim stylu było by abym postąpiła tak lekkomyślnie. Aczkolwiek coraz częściej zaprzątają Mi głowę myśli czy aby na pewno...czy nie spróbować jeszcze gdzieś indziej. Wiem, że w każdej sytuacji sobie poradzę i nie ma dla Mnie rzeczy niemożliwych. Jak wygonią Mnie drzwiami- wejdę oknem. 
             Ostatnio jak byłam w szpitalu, cieszyłam się jak dziecko bo próba wysiłkowa z tlenem wyszła Mi lepiej niż poprzednim razem. Nawet nadzieję miałam, że może jednak Mnie zdejmą z listy, tak jak mówił prof. przed badaniem. Ale pózniej:

-A to już Panią zostawię na tej liście jak już Pani tam jest. 

Prysło wszystko...jak bańka mydlana. Pytam:

-Ale profesorze dlaczego? Przecież badanie wyszło lepiej...jest lepiej...jest...

-Jak będzie potrzebne serce, to nie będzie czasu na robienie znowu badań. 

Jak będzie potrzebne? Czyli nie jest? Jeszcze nie jest? Nie rozumiem tego...nie potrafię się z tym nadal pogodzić. W takim razie dyndam sobie na tej liście i czekam...mając nadal mała nadzieję, na...no właśnie na co? Narazie jeszcze żyję z szansą, że jak najdłużej będę mogła się prowadzić z Moim własnym serduchem. Ale co będzie jak dostanę kolejny telefon? Jak zdecyduje się zostać w kraju...Wtedy już odwrotu nie będzie. Pofrunę helikopterem jak ta ptaszyna- prawie jak na ścięcie...Bo jak narazie tak to wszystko odbieram. 

Nie wiem co to wtedy będzie. 
Osiwieję już chyba na samym starcie. 
Przyjdzie załamanie, jestem tego pewna. 
Podniosę się- bo będę musiała. 
Ale boje się tego cholernie... 

22.12.2015r.

63 dzień...

 Zapiski z dzisiejszego Dnia zawierają dużą dawkę 
własnych osobistych przemyśleń....


               Jakąś rachubę czasu straciłam będąc tu na wczasach ;) Wczoraj dostałam wiadomość, żebym dała jakiś znak, że nie zaginęłam, bo są osoby których interesuje co się u Mnie dzieje. Fajne to... Zaczynając pisać bloga byłam święcie przekonana, że te Moje wypociny zostaną tylko i wyłącznie dla Mnie. A tu proszę jaki SURPRISE! 

               Dziś kolejny wędrowny dzień za Nami. Za Mną i dzieciakami. Wstaliśmy jak rodzina królewska prawie o godz 11 czasu Angielskiego, napełniliśmy żołądki, zapakowaliśmy prowiant i ruszyliśmy w drogę. Wprawdzie pogoda Nas na początku nie rozpieściła, bo padało od rana- ale od czego są parasole. Po paru dobrych minutach jak na zawołanie deszcz przestał padać i nawet delikatne przebłyski słońca widać było. Trochę pozwiedzaliśmy, kilka zdjęć zrobiliśmy, dzieci poszalały w parku który po drodze znalezliśmy i po dobrych 3 godzinach już delikatnie włócząc nogami przybyliśmy do domu. W sumie z dobre 3 km przeszliśmy. Byłam z siebie dumna! 
Zakwasy poszły już dawno w zapomnienie i muszę stwierdzić, że nawet Moje serducho przyzwyczaiło się do codziennych spacerów. Już nawet i górki przestaja być dla mnie takim wielkim problemem. Zaczęłam się lepiej czuć. Nie wiem czy to rozruch dobrze na Mnie podziałał, czy zmiana klimatu...w każdym bądz razie dobrze Mi tu. I znowu w głowie kiełkuje tysiące myśli i pomysłów. Biedny ten Mój mąż jednak...co On się ze Mną ma :) Już nawet ostatnio stwierdził, że nie nadąża za Mną. W sumie wcale Mu się nie dziwie- Ja sama za sobą też nie mogę. W każdym bądz razie, mam jeszcze 10 dni na pełne przemyślenie pewnych spraw. I podjęcie bardzo ważnych dla Mnie kroków. Żeby to było takie proste...to dawno już bym była tu gdzie jestem teraz. Ale teraz...wszystko trzeba zrobić z głową i podjąć decyzję, które mogą okazać się  najważniejsze w Moim życiu. Ryzyko jest częścią Mnie- adrenalina jest Moim motorem w życiu i pewnie znając Mnie zrobię tak jak sobie- Nam zaplanowałam. Musze tylko obrać dobrą strategie na to wszystko, bo przecież wywrócę tym całe Moje dotychczasowe życie. Ale do diabła- nie mieszkamy w jakimś buszu. Lekarze są wszędzie. A tutaj według Mojego już rozeznania też są bardzo dobrzy. Nawet z pewnym specjalistycznym szpitalem prowadzę już małe rozmowy na temat Mojego leczenia. Jak to głosi pewne bardzo mądre przysłowie...-Gdzie diabeł nie może , tam babę pośle! :) 

Wczoraj rozmawiałam z pewna osobą i wystarczyło, że po wysłuchaniu Moich przemyśleń powiedziała Mi jedną rzecz:

-Ty się po prostu boisz. Boisz się tego przeszczepu.

Trafiła w dziesiątkę! Pomimo tego, że na ogół jestem silną osobowością to Mój strach sięga zenitu. Ktoś by powiedział- dlaczego? O czym Ty wogóle myślisz... Ja wiem o czym. Od 2 miesięcy zasięgnęłam opinii chyba z 10 lekarzy w sprawie przeszczepu. Opinie są bardzo podzielone- jedni uważają, że jest jeszcze za wcześnie, inni że mam za odporny organizm i moga być problemy, ale sa tez tacy którzy twierdzą, że lepiej teraz. Zasiali we Mnie ziarnko niepewności i strach. Zdaję sobie sprawę z tego, iż powinnam się trzymać tylko i wyłącznie swojego lekarza i wiedzieć że chce On dla Mnie jak najlepiej. Jednak po ostatniej wizycie na oddziale On też nie przekonał Mnie do końca do tego, że transplantacja jest Moim ostatnim wyjściem- teraz. 
Człowiek w takich chwilach szuka ratunku wszędzie. Ja nadal uparcie twierdzę, że to jeszcze nie jest mój czas. Medycyna idzie cały czas do przodu i wiem , że póki mogę to zrobię wszystko, żeby jak najdłużej funkcjonować z własnym serduchem. Każdy Mi to mówi.  A Ja do swojego jestem emocjonalnie przywiązana i tak łatwo go nie oddam! Jak narazie współpracuje ze Mną na tyle dobrze, że się jeszcze dogadujemy. Przeszczep ratuje życie- ale stawia tez bardzo dużo przeszkód z którymi trzeba sobie radzić. Immunosupresja niszczy Naszą odporność i jesteśmy od Niej uzależnieni do końca życia. Dla ludzi, którzy już naprawdę bardzo zle się czują transplantacja serca jest ratunkiem. Ja się jeszcze turlam- i to chwilami całkiem niezle. Wiem, że kardiomiopatia przerostowa zazwyczaj kończy się przeszczepem. Kiedyś jednak mając -naście lat poznałam w poradni taka wiekową babuleńkę. +70lat miała na pewno. Biegała prawie jak perszing. Z kardiomiopatia przerostową. Jak o Niej pomyślę...To jej twarz Mnie motywuje do tego, że jednak można próbować. Prowadziła normalny, aczkolwiek na pewno nie siedzący tryb życia. I nie potrzebowała żadnego przeszczepu. Wiem, że ktoś czytając Moje zapiski może sobie teraz pomysleć- boże ale Ona głupia. Dostaje szansę o która inni walczą latami. 

Ja jestem inna. Mój charakter nie pozwala Mi się poddawać i karze Mi szukać innej alternatywy. Póki mogę- póki mam tyle siły, żeby sobie z tym poradzić. Wychodzę z założenia, że lepiej być świadomym, że się poniosło w życiu porażkę próbując, niż siedzieć i czekać na gwiazdkę z nieba. 

W najgorszym przypadku, będę leżeć i kwiczeć! 
I wcale się tego nie boje! 

Póki co trzymam się słów św.Augustyna, który powiedział kiedyś, że..



sobota, 19 grudnia 2015

19.12.2015r.

60  dzień...

                
                Jeszcze chyba nigdy nie byłam tak rozleniwiona jak w ostatnich dniach...Bożeszz drogi. Leń. Dosłownie leń Mnie dopadł wielgachny! Nawet powtarzanie- ,,haloo Dżoana wez się kurcze doprowadz do porządku'' nie zdawało rezultatów. Nic nie docierało. Zachciało się odpoczynku- to miałam. A przecież Ja nienawidzę siedzieć i nic nie robić! No chyba, że nie mam definitywnie sił na nic. Ale teraz znowu walcze! Bo wiem, że mogę. Wiem, że wygram z tym swoim lenistwem i znowu będę górą. 

                Dziś znowu spacer. Wprawdzie do oddalonego o kilkaset dobrych metrów sklepu...ale dla Mnie na początku to była lekka mordęga. Miejsce w którym teraz przebywam jest miastem z górkami i pagórkami z każdej możliwej strony. Wychodząc w domu- czy to podążając w prawo, czy w lewo prowadzi droga bardzo górzysta. Tak więc chcąc iść do sklepu- trzeba zejść w dół, a pózniej wejść pod górę :/ Jak Ja w takich momentach tęsknie za Moim autkieeeem! W każdym badz razie jak to Ja- zawsze sobie tłumaczę- ktoś tam gdzieś miał dobry plan żeby Mnie tu ściągnąć dla rozruchu kości :) Tutaj nie ma wsadzania dupci w autko, tylko bierzesz nogi za pas i idziesz. Po 2 dniach mam takie zakwasy w nogach, że dziwię się że jeszcze się nie czołgam po ziemi :) Oczywiście nie obyło się bez narzekania pod nosem- po co Mi to było i że Ja to zawsze się gdzieś wkopie... 
Brnę jednak do przodu jak burza i po lekkim ponarzekaniu pod nosem ustawiam się na odpowiednie tory. Z doświadczenia też wiem, że takie zasiedzenie do niczego dobrego nie prowadzi- na skutki nie trzeba było długo czekać!

                 Mam nadzieje,  że jutro pogoda dopisze i nie będzie padać jak to ostatnio przelotnie bywa. A nawet jak- to wezmiemy parasol :) Plan na jutro już jest, także nic nie jest w stanie Nam go popsuć. O nie!

A na koniec...mała namiastka górek, które tak usilnie pokonuje i walczę nad swoją sprawnością fizyczną ;) -dodam jeszcze, że osobom, które maja zdrowe serducha to co piszę zapewne wydaje się banalne, jednakże życzę Wam, abyście nigdy nie musieli się zmierzać z takimi przeciwnościami w życiu jak np Ja. Dla Mnie to jest chwilami nie lada wyczyn i po każdym pokonaniu kolejnej przeszkody, wiem, że nie ma dla Mnie rzeczy niemożliwych...




czwartek, 17 grudnia 2015

17.12.2015r.

58 dzień...


                 Zmęczenie Mnie dopadło. Takie mega wielkie. Takie nic Mi się nie chce. Zapewne i towarzyszące wyjazdowi emocje zrobiły swoje. Dwa dni odsypiałam, turlałam się po mieszkaniu i nie miałam nastroju na nic. Teraz trochę ożyłam. Chodz tak nie do końca. Znowu czuje ten fatalny ucisk i nie wiem czym to jest spowodowane. Staram się nie myśleć...nie analizować, ale chwilami to jest silniejsze ode Mnie. A przecież przyjechałam tu odpocząć... 
                 
                 Wczoraj znowu zle spałam. Jakieś koszmary Mnie męczyły, na przemian z dusznościami. Jasny szlag już Mnie chwilami bierze na to wszystko. Ale nic z tym zrobic nie można. Taka choroba. Takie dolegliwości. Albo się człowiek przyzwyczai, albo walczy z tym wszystkim. Wybieram tą drugą opcje, chodz chwilami jest to cholernie ciężkie.

Może jutro będzie lepiej. 
Zasypiam codziennie z tą myślą i codziennie rano z Nią wstaje. 
Bo jakiś plan trzeba na siebie mieć. 
A teraz znowu idę spać...
Ostatnio zrobiło się to Moim hobby 😄

wtorek, 15 grudnia 2015

15.12.2015r

56 dzień...


                   Doleciałam...tam gdzie miałam, tam gdzie planuje spędzić Nasze najlepsze dwa tygodnie. Tak wiem, jestem chora i bezpieczniej i wogóle najlepiej by było gdybym została w domu pod tzw kloszem. Bla bla bla...Ale to nie byłabym Ja. Bo kiedy ma nadejść ten czas na spełnianie swoich marzeń jak nie teraz, przed przeszczepem? Różne to scenariusze Nam życie pisze na które nawet nie mamy wpływu. A Mi nadal nikt gwarancji nie daje- zresztą nikomu. Choróbsko zabrało Mi już wystarczająco dużo. Moje plany, częściową radość i sprawność fizyczna. Na więcej nie pozwolę.

                   Oczywiście przed podróżą, żeby stworzyć jakieś pozory, że nie jestem tak do końca nieodpowiedzialna załatwiłam wszystko i ze wszystkimi lekarzami co tylko możliwe. Z dwojga złego i Oni trochę ode Mnie odpoczną. 

                   Ruszyliśmy w drogę. Lot spokojny, dzieci przeszczęśliwe- Ja już niekoniecznie... Tym razem Mój biedny żołądek wołał o pomstę do nieba. Dotarliśmy na miejsce. Wyczerpani, ale szczęśliwi. Widząc tą radość w oczach swoich dzieci, wiem  że dla Nich jestem w stanie zrobić wszystko. Zmęczenie odeszło jak ręką odjął i poszliśmy na mały spacer. Miasto na pierwszy rzut oka piękne, rozeznanie zrobione, plan na zwiedzanie jest. Powrót do mieszkania i delikatna 2 godzinna drzemka :) Kolejny dzień na MOICH obrotach! 
Teraz czas na dłuższy sen... 

Jutro nowy dzień. 
Nowe możliwości. 
Nowe cele do zrealizowania.

niedziela, 13 grudnia 2015

13.12.2015r.

54 dzień…


                   Wierzę w moc Naszych myśli i dlatego robię wszystko, by nauczyć się nad Nimi panować, tak by dobrze Mi służyły.
Umiejętność znajdowania radości w drobiazgach i zajmowania myśli błahostkami to Moim zdaniem dowód na dobre zdrowie psychiczne i wspaniały wkład we własną rekonwalescencję.    
                   Z natury jestem optymistką twardo stąpającą po ziemi, która patrzy na świat tylko z pozytywnego punktu widzenia: uda Mi się i dam radę. Dlatego też staram się odpychać od siebie wszystkie negatywne myśli, które niepotrzebnie zaprzątają Mi głowę. Pomaga! Dzięki temu mogę normalnie funkcjonować i Cieszyć się z tego co Mnie dookoła otacza.

                   Wczorajszy dzień pełen wariacji. Po ściągnięciu ,,swojej szanownej’’ z łóżka stwierdziłam, że szkoda by było zmarnować takie wspaniałe samopoczucie na leżingu. Delikatne sprzątanie, spacer, jakiś obiad i wypad z dzieciaczkami z domu. Popołudnie w przesympatycznym towarzystwie E. - która działa na Mnie jak porządna dawka energii.  Pózniej  odebranie dzieci od siostry i wstąpienie po drodze do A. bo dawno już się nie widziałyśmy.
Wieczorem powsinoga wróciła włócząc dzieci za sobą do domu. Jeszcze krótki spacer z psem i- Kocham Cie Moja Kanapo! Pierwszy raz od dawna przespałam całą noc- bez budzenia się i jakiś koszmarów. Ostatnio znowu nie mogę spać. Jakieś psycho- tabsy chyba trzeba będzie brać, bo jak tak dalej będzie to będę strzępkiem nerwów.

                   Niedziela mija na błogim lenistwie. Lekko sponiewierana po wczorajszych włóczegostwach pozwoliłam sobie na zregenerowanie sił w domowym zaciszu. Denerwuje Mnie tylko ten kaszel… Wiem, że jest wynikiem pogłębiającej się niewydolności serducha, aczkolwiek mógłby sobie odpuścić. Jak Mnie złapie taki atak to nie idzie normalnie oddychać. Nie wspominając, że pózniej Mnie uwiera tu i ówdzie. Nienawidzę tego!

                    Wczoraj odstawiłam na weekend Cordarone. Po konsultacji z lekarzami i z polecenia profesora. Oczywiście mam nadzieję, że nic Mnie tutaj złego nie będzie prześladować, bo nie mam czasu się bujać po szpitalach. Są ważniejsze rzeczy do zrobienia i załatwienia.
Po świętach będzie trzeba wziąć się za papierologię i pozbierać do kupy wszystkie dokumenty na komisję z tytułu niepełnosprawności, która zbliża się wielkimi krokami. Kto wie, może i Oni będą chcieli Mnie uzdrowić jak to zrobił Nasz szanowny ZUS. Tak właśnie tak! Po 10 latach pobierania tej marnej zapomogi, po ponad 2 latach sądowej walki  ,,Zakład Uzdrowienia Społecznego’’ orzekł, że nadaję się do pracy. Oczywiście, że bym poszła! Nawet pobiegła… tylko kto Mnie będzie chciał teraz zatrudnić- taką biegającą non stop po szpitalach. Swoją drogą szkoda, że takiego uzdrowienia dokonują tylko na papierze, a nie w Realu. Ja bym bardzo chętnie skorzystała z takiego przywileju.
Wniosek nasuwa się sam- Trzymajmy się z daleka od  IDIOTÓW! Życie toczy się dalej i szkoda Mojego cennego zdrowia na użeranie się z urzędasami. 


Pozdrawiam wszystkich czytających 😄

piątek, 11 grudnia 2015

11.12.2015r.

52 dzień…


KOCHAM  CIĘ  ŻYCIE!

                  Mega pozytywny dzień dziś miałam. Taki na zwiększonych obrotach. Taki jak lubię. To nic, że pewnie niedługo będę wypompowana z jakichkolwiek sił witalnych i padnę jak nieżywa w ramiona Morfeusza, ale za to jaka szczęśliwa :) Trochę rzeczy trzeba było jeszcze załatwić przed wyjazdem, to zakupy, to ubezpieczenie zdrowotne i takie tam pierdółki. Po powrocie do domu wzięłam kijki do Nordic Walking i podążyłam po najmłodsze dziecię do oświaty. A no właśnie! Mój Mikołajkowy prezent niedawno przyjechał, więc trzeba było się zebrać w sobie i zacząć chodzić, chodzić, chodzić… I muszę stwierdzić, że fajna to sprawa jest. Lżej się idzie . Lepiej. Mam nadzieję, że owa wena Mnie nie opuści i będę spacerować jak sarenka wokoło naszego kaczego dołka.

                  Chociaż jesień nie napawa Mnie jakimś optymizmem, to trzeba przebrnąć jakoś przez tą paskudną jak dla Mnie porę roku. Ogólnie rzecz biorąc mogłabym zapaść na ten okres w jakiś zimowy sen…ale ostatnio zmienił Mi się bardzo tok myślenia. Chcem jak najwięcej zrobić, zobaczyć, osiągnąć. Zapewne wynika to ze świadomości tego co Mi krąży po głowie. Nie jest to nic godnego napisania tutaj… takie tam bzdury wyssane z podświadomości czarownicy. No ale czasami też jestem realistką- nie bujającą w obłokach i wiem jakie istnieje ryzyko związane z np. taka operacją. Ja oczywiście wierzę, że będzie wszystko dobrze i wrócę w pełni sił do domu, ale…
No właśnie, zawsze takie ALE istnieje i mąci Mi w głowie. Paskuda jedna!

               Poza takimi złymi fluidami, zastanawiam się też czy z Nowym Serduchem są jakieś ograniczenia związane ze sportem ekstremalnym. Od zawsze marzyłam, żeby wykonać taki skok na bungee, czy ze spadochronem. No niestety nigdy to nie było możliwe. Teraz na pewno będę musiała o to zapytać. Przecież trzeba dążyć do realizacji swoich marzeń :) A jeśli nie ma przy tym żadnych przeciwwskazań, to tylko wielkie zielone światło dla Mnie będzie. Tak to właśnie jest, jak się człowiek rodzi córką byłego komandosa i wariackie geny przechodzą na dzieci! Może stąd we Mnie tyle determinacji  i oślej upartości. Kto wie. A jak siłą wyższa nie będę mogła tego zrealizować to trudno… wynajdę coś innego godnego mojego zainteresowania!

               Teraz czekamy cierpliwie na kolejny telefon, w między czasie czerpiemy z życia wszystko co najlepsze i nie narzekamy. Są ludzie, którzy naprawdę mają gorzej, a pomimo tego potrafią iść przez życie z uśmiechem na twarzy. To właśnie z Nich trzeba brać przykład. I nie łamać się, nie łamać…

Moc jest z Nami! 😄

czwartek, 10 grudnia 2015

10.12.2015r

51 dzień…


Warto żyć...
i tego staram się usilnie trzymać.
Czasami z lepszym,
czasami z gorszym skutkiem,
ale ciągle brnę do przodu.

                   
               Ostatnie dni minęły w zastraszająco błyskawicznym tempie. Czas ucieka. Nieubłagalnie. A Ja mam jeszcze tyle do zrobienia. I cholera muszę to zrobić! Zbieram więc siły… zbieram nieustannie. Nie poddaje się, bo trzeba jakoś pchać ten wózek do jasnej cholerki. Tak daleko już zaszłam. Tak wiele mam za sobą. Wiem, że Mój organizm jest już zmęczony- Ja psychicznie już chwilami też, ale spinam się jak mogę! Teraz nie mogę się poddać i zapaść w jakiś depresyjny letarg, bo byłaby to najgorsza rzecz jaką bym zrobiła. A przecież muszę jechać tam silna i spokojna jak nigdy dotąd. To pomoże Mi szybciej stanąć na nogi. Tak jak każdy Mi w szpitalu powtarzał. Są też osoby, które trzymają za Mnie kciuki i wierzą, że Mi się uda. Ja też wierzę! Że będą dobrze zaciśnięte :)
Chciałabym już chyba mieć to wszystko za sobą. I chciałabym i się boję. Jak diabli się boję! Ale z drugiej strony jak pomyślę ile rzeczy Mnie omija, z ilu muszę zrezygnować na dzień dzisiejszy to jasny szlag Mnie trafia. A Ja nie lubię siedzieć w miejscu! Muszę się gdzieś plątać, coś robić, żeby się nie zasiedzieć. Czasami to trudne, bo jestem tak zmęczona, że nic Mnie nie podniesie. Ale skądś te siły trzeba brać psia mać!  Same nie przyjdą.

                Wczoraj mieliśmy imprezę. Domowe party :) Mati robił za DJ, Jula za tancerkę, a Ja z Luna siedziałyśmy na widowni. Takie chwile uwielbiam. Kiedy mogę do reszty poświęcić się swoim dzieciom, swojej rodzinie. To takie NASZE chwile. Których nikt Nam nigdy nie zabierze…
                Dziś jednak dopadła Mnie chwilowa niemoc. Nie duża ale jednak niepotrzebnie się przyplątała. Zwalałam oczywiście wszystko na pogodę- bo na coś trzeba. Ale problem był gdzieś indziej. Wstałam opuchnieta. Jednym słowem zobaczywszy siebie w lustrze, stwierdziłam, że mogę zacząć straszyć ludzi bez jakiejkolwiek charakteryzacji :) Znowu tabsy poszły w ruch, żeby za chwilę nie wyglądać jak Monstrum. Kolejny raz się udało… zeszło wszystko. Swoją droga zastanawiam się czasami na jak długo to wystarczy… No ale nie myśląc o głupotach- wzięłam psa i poszliśmy na spacer. Pies zadowolony- Ja też. Po powrocie jednak padłam spać. Pies też. I 2 godziny wyjęte z życia. Tak się dotleniłam!
                  
               Idą też święta. Odliczam już dni do wyjazdu. Tak bardzo chcem już odpocząć. Zmienić chodz na chwilę otoczenie, nie myśleć, nie stresować się. Potrzebuję tego i wierzę w to, że będą to najpiękniejsze święta w Moim życiu.
Tak! Właśnie tak będzie. 



,,Co Cię nie zabije- to Cię wzmocni
Staniesz się odważniejsza.
Co Cię nie zabije, zahartuje Cie


Będziesz jeszcze bardziej pełna życia!''


                        



A na koniec...komu w drogę...temu ścierka w rękę i stwarzając chociaż pozory, 
trzeba trochę posprzątać.... 

środa, 9 grudnia 2015

09.12.2015r

50 dzień...

                 
                  A to wszystko zaczęło się w maju… Do tego czasu Moje serducho jakoś funkcjonowało. I to nawet niezle. Wizyty i pobyty w szpitalu swoją drogą, ale nie było zle. Tak jak wspomniałam, wielkie bum pojawiło się z początkiem maja. Jeszcze w kwietniu jak byłam u profesora na oddziale to powiedział do Mnie- ,,Jeszcze poczekamy z kwalifikacją’’. Dla Mnie to było jak miód na Moje uszy.
                 Którejś nocy jednak obudziłam się wystraszona i czuję, jak Mi kardiowerter najpierw wibruje- pózniej się ładuje. Cholera! Oddychaj głęboko- pierwsze co przyszło Mi na myśl. Ale guzik to pomogło. Serce nie chce współpracować i zaczyna się walka z czasem. Tętno szalenie przyspiesza. Spoglądam na ekran 90…120…140. Już czuję, że Mi słabo, ale zerkam- 170… i strzał! Jeden. Drugi. Wołam swoje dziecko, żeby wezwało pogotowie, bo nawet boje się poruszyć. Sere dalej wali i coraz bardziej przyspiesza. Trzeci strzał. I w końcu czwarty…potężny! Dziecko przerażone spoglądając na Mnie tłumaczy przez telefon co się stało, a Ja leżę ze łzami w oczach i zastanawiam się co mam zrobić. Nie myślałam wtedy nawet o sobie, tylko o tym, żeby uspokoić mojego syna, który w każdy możliwy sposób chciał Mi pomóc. Koszmar! Przyjazd karetki, ciśnienie, EKG, relanium na uspokojenie i jazda na SOR. Niestety jak to bywa czasami w miejscowym szpitalu nie maja odpowiedniego sprzętu, więc znowu karetka i podróż do oddalonego o ponad 30km szpitala. Tam OIOM i monitory. Znowu relanium, bo nie idzie normalnie myśleć. W efekcie całej tej sytuacji przeleżałam pół dnia pod okiem lekarzy i nafaszerowana lekami wróciłam do domu. Wniosek- częstoskurcze komorowe- tętno ponad 180 i wyładowania ICD.
                
                Ale nie to było dla Mnie najgorsze… Moje myśli cały czas krążyły nad sytuacją, że naraziłam swoje dziecko na taki stres. To zostało we Mnie. Pomimo tego, że panowie z karetki ,,przyczepili Mu’’ order bohatera, z czego był bardzo dumny, to dla Mnie- jako matki, to było coś strasznego. Kiedy przez kolejny tydzień wzywał pogotowie, bo od tych koszmarnych strzałów serce zaczęło żyć swoim życiem i w żaden sposób nie można było tego umiarowić. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Leki na uspokojenie nic nie dawały, tysiące myśli kłębiły się w głowie. Strach przejął kontrolę. A Ja nie mogłam normalnie funkcjonować. Wciąż analizowałam, wciąż o tym myślałam i przestać nie potrafiłam. Kto nie przeżył tego na własnej skórze, tak naprawdę nie wie co człowiek wtedy czuje. Pomimo, iż wcześniej zdarzały Mi się wyładowania, to żadne z Nich nie odbiły się na Mojej psychice tak bardzo jak te…
                  Trzeba się było jednak wziąć w garść. Tyle wysiłku co Mnie to kosztowało wiem tylko Ja. Walczyłam ze swoją psychiką, żeby nie dać się omotać. Bo tak naprawdę to jakie jest Nasze myślenie zależy tylko i wyłącznie od Nas. Tak działa Nasz mózg. I wygrałam! Po wielu długich miesiącach wygrałam tą cholerną walkę nad spokojem własnego umysłu. Tą najcięższa. Chwilami jeszcze dopada Mnie niepokój jak zaczynają się serduchowe wybryki, ale jestem już silniejsza. Powtarzam sobie, że co Mnie nie zabije to Mnie wzmocni i to pomaga :)
                Od tego feralnego czasu zaczęła się moja ciągła wędrówka po szpitalach i kwalifikacja potrzebna do przeszczepu. 

A bohater rzecz jasna dostał ogromniaste lody w nagrodę 😄


wtorek, 8 grudnia 2015

08.12.2015r.

49 dzień…


                      Endokrynolog. Kolejna wizyta. Bleeeh już mam dość… tego latania i tych wszystkich lekarzy. Ledwie odsapnę po jednym, a tu znowu trzeba gdzieś jechać. Po takich dniach jestem zmęczona jakbym daj boże Mont Everest zdobyła! A ostatnio już sama nie wiem co Mi jest. Jeszcze trochę a popadnę w jakaś psychozę. To Mnie boli, to Mnie ściska, to Mnie piecze w mostku. No kuzwa! Ja rozumiem, że się pogarsza, że serducho nie wyrabia, że niewydolność się pogłębia, ale dajcie żyć! Na nic człowiek nie ma siły- na nic ochoty. Ja chcę wiosny. Zima Mnie dobija…
                     Wizyta ok. Nawet zadowalająca. Kolejna za miesiąc ze względu na bardzo silne dawki Cordaronu, który rozwala tarczycę. Taki skutek uboczny. Moja walczy. Jeszcze walczy! I mam nadzieję, że tak jej pozostanie na wieki i nie da się stłamsić :) Powrót do domu i leżing. W tym godzinna drzemka i możemy funkcjonowac dalej. Byle jak, ale trzymajmy fason.
                     
                   Trzeba wymyślić na siebie jakiś plan. Żeby nie zwariować, żeby poprawić swoje samopoczucie i żeby Moje dzieci nie musiały ciągle patrzeć na mamę, która chwilami ledwo włóczy nogami. Dobija Mnie to… Już chyba dotarło do Mnie to, że przeszczep będzie najlepszą rzeczą- przynajmniej przestanie Mnie męczyć to fatalne samopoczucie i zacznie się lepsze, normalne Zycie. Chociaż Mój strach przed operacja jest ogromny, to jak rozmawiam z dziewczynami, które są już po transplantacji serca, to radość przepełnia Moje serce, widząc jakie są szczęśliwe. Wczoraj zadzwoniła R. spytać co u Mnie. Cudowna osoba.  Wesoła, radosna jak skowronek, opowiadała jak to jest lepiej, jak może wiele zrobić. Bez zmęczenia- bez strachu, że ICD znowu się włączy, bo też zaznała tej przyjemności poznania go. No i oczywiście dała Mi dużo siły…

Żeby wierzyć.
Żeby ufać.
I walczyć.
O lepsze jutro.
Bo będzie lepiej.
Wierze w to!

…przecież mam marzenia do zrealizowania. I to nie byle jakie.
A do tego potrzeba determinacji, której na szczęście Mi nie brakuje :)   

R. dziękuję. 

poniedziałek, 7 grudnia 2015

07.12.2015r

48 dzień…


            Wczoraj mieliśmy Mikołajkowy dzień. Nasz wspólny dzień. Wstałam w nawet dobrej formie, więc ubraliśmy się i poszliśmy ,,w miasto’’ szukać Mikołaja. Przecież obiecałam. Dzieci już czekały, aż mama nabierze mocy! A ich zawodzić nie można. Po zaliczeniu galerii i niezdrowego fast foodowego jedzenia  wróciliśmy szczęśliwi do domu. Dzieci zadowolone z drobnych prezentów i słodyczy, które dostały od napotkanych Mikołajów, a Ja że w końcu dotarłam do domu. Nie wiem, czy to jeszcze końcówka przeziębienia ze Mnie wychodzi, czy jakie diabelstwo się przyplątało, ale byłam zmęczona jak koń po westernie i już ledwo na oczyska widziałam jak weszłam do mieszkania. O boże jak się cieszyłam, że przekroczyłam jego próg. Z ,,tego szczęścia’’ padłam jak kawka na godzinna drzemkę. Norma.
Po przebudzeniu słyszę rozmowę:

J: Mati a po co dla mamy ta walizka z ciuchami?
M: Bo jak pojedzie po Nowe serduszko, to będzie musiała tam trochę zostać.
J: (płacz) Ale Ja nie chcę, żeby mama znowu jechała do szpitala.
M: Jula nie płacz. Przecież mama do Nas wróci.

Jasne, że wróci! Jakbym obuchem dostała w głowę po tych słowach.
O nie! Czas wstawać! Odpoczywać  będę pózniej !
Idziemy na spacer!
 -…Poszli i wrócili we wspaniałym nastroju :)

                A dziś wizyta u kardiologa. Trochę trzeba było się wypytać, trochę opowiedzieć co się ostatnio działo.
Trzymamy się jednak zasady- Oby do przodu! Słowa, które słyszę na wizycie- ,,Jak patrzę na Panią, to się zastanawiam skąd u Pani tyle optymizmu’’ nabierają ogromnego znaczenia. Wiara czyni cuda :)
Jaki wniosek z tego?
Tylko jeden….                     


Czerp życie pełnymi garściami
Zachłannie do siebie je garnij.
Nie trać już więcej czasu
Nie wolno Ci chwili zmarnować.
Każdy uśmiech, dobre słowo
Bierz, choćby po to by Je schować.
Wydostań z życia wszystko
Realizuj każde marzenie.
A tego wszystkiego co już dostałaś
Pilnuj i broń cała sobą!


 A teraz gorąca herbata, dobry film i czekam, aż dzieci skończą zajęcia w oświacie :)

sobota, 5 grudnia 2015

05.12.2015r.

46 dzień…
            

Jeden z dni, kiedy dopada dół…

          Pierwszy raz zachorowałam na – WIELKIE NIC MI SIĘ NIE CHCE!! Cały dzień mam lenia. Ogromnego. Pogoda fatalna, Mnie dalej trzyma wczorajsza niemoc i złe samopoczucie. Woda w osierdziu się zbiera, więc znowu duszności… Tabsy poszły w ruch, ale coś się ociągają z działaniem chyba. Miejsca nie mogę sobie znaleźć. Ni to leżeć, ni to siedzieć.  Brak powietrze i ucisk w klatce robi swoje. Gadzina nie pozwala Mi normalnie funkcjonować. Znowu Mnie męczy. Wkurza Mnie to! Boże jak Mnie to wkurza!
         Nawet gdybym chciała i stawała na rzęsach to nie mam siły. Nie dziś. To jest tak przytłaczające, że odbiera Mi całą radość życia. Żeby jeszcze nie to złe samopoczucie. A tu jak się przyczepiło od wczoraj, to nie odpuszcza. Trochę za długo to trwa. Jak nie przejdzie, będzie trzeba zasięgnąć interwencji. Innego wyjścia nie będzie.

            Jakiś taki beznadziejny ten wpis. Jakby nie Mój. W normalnej sytuacji powiedziałabym sobie- ,,Weź się ogarnij kobieto! I zapewne by Mi przeszło. Dziś nawet czekolada nie pomaga.

Cholera- Niedobrze ze Mną…

piątek, 4 grudnia 2015

04.12.2015r.

45 dzień…
               

             No i A. miała racje. Po jednym telefonie już nic nie jest takie samo. Moje myślenie jest ukierunkowane na to… co by było gdyby… a może jednak… czy byłabym już po… ile teraz do kolejnego tel… Na chwilę obecną to już ,,pozamiatane’’ i nic tego nie zmieni. Pozostaję tylko czekać na kolejny telefon i mieć nadzieję, że nie będzie to długa przeprawa. Zastanawia Mnie jednak ciągle ten sen… Nie daje Mi to spokoju. Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie był jakiś znak. Czy jakiś Mój Anioł Stróż nie chciał Mi w ten sposób dać do zrozumienia i pokazać Mi że to już… Do dziś nie potrafię sobie tego w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć . Człowiek nie zawsze wierzy w takie rzeczy, ale jak już Jego samego dotyka taka sytuacja, to myśli innymi kryteriami. Od 2 dni moja torba leży już spakowana. Na tip top. Do tego czasu, była tylko częściowo przyszykowana- ,,A bo to jeszcze na pewno sobie poczekam’’. Nie ma już słowa poczekam- był pierwszy telefon, będzie i drugi. Kiedyś…

               Wczoraj zajrzałam do lekarza pierwszego kontaktu, to wyszłam z apteki obładowana lekami, żeby zwiększyć swoją odporność i się całkowicie nie rozchorować. I leżałam, leżałam, leżałam w domu pod ciepłym kocem i się leczyłam. Dziś lepiej. W południe za to miałam gościa. Takiego szalenie pozytywnego! Co to potrafi szybko wprawić człowieka w dobry nastrój :) Gorącej czekolady nie było, aleee co tam czekolada, jak takie towarzystwo jest. Potrzebne Mi to było. Odciąć się chociaż na chwilę od tego wszystkiego. Nie myśleć, nie analizować. Po prostu miło spędzić czas. 
                Teraz czekam aż zupełnie wyzdrowieje, najmłodsze schorowane dziecię pójdzie już do przedszkola, pogoda będzie w miarę dobra, a Ja zacznę realizować swoje postanowienie. Mam tylko nadzieję, znając moje ,,górnolotne  zapały’’ że moje plany nie pójdą w odstawkę i siła samozaparcia nie polegnie. No zobaczymy…

                Wieczór. Po całym dniu czuje się fatalnie. W jednym momencie nadeszła zła aura i ledwo włóczę nogami… Dodatkowo mam wrażenie jakby Mi coś na klatce piersiowej ,,siedziało’’. Koszmarne uczucie, jak ciężko jest równomiernie oddychać… Nienawidzę tego!  Psia mać! Podreptam trochę po pokoju, może odejdzie samo. Oby…Bo serducho się rozszaleje i będziemy ze sobą znowu walczyć. 
A Jutro przecież nowy dzień, nowe możliwości!


Tak więc głowa do góry i do przodu marsz! ---> swoją drogą uwielbiam ten tekst! 
Daje Mi takiego porządnego kopa w tyłek na ogarnięcie się :) Dziękuję A. 


                                           

czwartek, 3 grudnia 2015

03.12.2015r.

44 dzień….


           Wstałam dziś lewą nogą 😐 Nie moją ulubioną. Nie tą co trzeba. A może zle spałam? Tak to na pewno przez to. Połozyłam się wczoraj wcześnie spać, a wierciłam się jak nigdy. A to coś boli, a to nie ten bok… Zasnęłam. Obudziłam się jakaś niespokojna, poszłam po wodę i wróciłam do łóżka. Chyba przysnęłam, bo obudziło Mnie łomotanie serducha. O nie! Myslę… Tylko nie to… Zaczyna się. Dobra nie wpadajmy w panikę- będzie dobrze! Wdech- wydech! Ciśnieniomierz pod ręką i mierzymy… tetno-90…drugi raz…120…Jasna cholera! Wzrasta, a to zle wróży! 130…150… Fuck! I co teraz?! Wizje kolejnego ,,popieszczenia prądowego’’ już mam przed oczami. Aleee… chyba się uspokaja. Sprawdzam tetno- 110. Uff spada. Eureka! Paszcza pomimo przerażenia się uśmiecha. Nie jest zle. Nie dajmy się zwariować. Trzeba iść za radą profesorka i wziąć w takich przypadkach jak ten dodatkową część beta-blokera. O dziwo, że od tych końskich dawek leków, mój jak na razie dobrze współpracujący żołądek jeszcze się nie wykończył. Jestem zła! Bo historia lubi się powtarzać, bo znowu w głowie Mi zostanie…bo bo bo :/ W takich chwilach najlepiej działa na Mnie muzyka…więc słuchawki na uszy i zasypiam.
         
           Coś koło południa, po powrocie z dziećmi od dentysty dzwoni telefon. Zabrze! Analizuję… który to już raz w ciągu ostatniego miesiąca…

-Dzień dobry! Dzwonię z Monitoringu. Pani Joanna?   
- Tak to Ja.
- Dostaliśmy zapis, że coś się działo u Pani w nocy. Czy już jest wszystko dobrze?      Czy od ostatniego czasu były jakies zmiany w dawkach leku? Zdenerwowała się Pani  czymś?

Bożeszzz nawet we własnym domu czuję się jak na celowniku. Kontynuuje rozmowę:
- Tak, brałam… bla bla bla… ale ostatnio prof. Mówił o odstawieniu leku C..… a stres   tez  miałam. Ogromny!
-Proszę więc dalej kontynuować jego branie. Przy Pani częstoskurczach, które miała  Pani w nocy jego odstawienie nie jest dla Pani bezpieczne. My przekażemy taka  wiadomość dalej… A na stresy proszę uważać. Bo będzie miała Pani wyładowania.
        
          O masz Ci los! Załamka. Ale jak mam go wyeliminować?? No jak Ja się pytam! No nic dreptam do kuchni po kolejnego tabsa. Od razu też przychodzi Mi do głowy myśl… że Moje życie na pewno nie jest skazane na nude ;) 
          Swoją drogą…szkoda, że takich tabsów nie produkują. Od razu lżej na sercu by było :)





            Ide więc do sklepu…tym razem po czekoladę. Ona najlepsza na wszystko! 

środa, 2 grudnia 2015

02.12.2015r

43 dzień... i dalsze czekanie


           Podobno psy czują jak coś się dzieje. Wczoraj musiałam zebrać siły i myśli, żeby iść dalej naprzód. Żeby walczyć! Ten telefon trochę Mnie zdołował, ale musiałam to jakoś sobie poukładać. Luna- Nasz pies, nie odstępowała Mnie całe popołudnie. Przychodziła jak leżałam na kanapie, lizała Mnie i patrzyła tymi swoimi smutnymi ślepkami, jakby chciała powiedzieć- ,,Nie bój się, jestem obok''. Moje najmłodsze dziecię też się ciągle przytulało do mamy. Na zabawne pytanie- Co jej tak na czułości się wzięło, odpowiadała- Że jakoś czuje, że chce być blisko Mnie. I sama nie wie dlaczego...Jula ma 5lat. Zaczynam więc myśleć, że to wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Tak samo wczorajszy telefon. Wierzę, że znalazł się ktoś, komu nowe serducho było bardziej potrzebne. Ja poczekam. Jeszcze się pomęczę- podobno tak się szkoli swoja wytrzymałość ;) 
Noc na Moje szczęście minęła spokojnie, nie licząc kilku epizodów z pojawiającymi się dusznościami. Ale wczorajszy stres zrobił swoje, więc wybaczam ten wybryk :) 

           Wielkimi krokami zbliża się kontrol u Mojej sympatycznej Pani kardiolog- takiej dodatkowej, tu na miejscu. Też napewno ,,ucieszy się'' na Mój widok, bo ostatnio sama mówiła, że jest z lekka zdezorientowana mając u siebie pod opieką młode osoby (wspomnę tu delikatnie o E.) z taka chorobą i czekającą- czyli Mnie na przeszczep serca. No ale nie ma się co dziwić- miasto nie duże, a tu takie fajne rodzynki jak My Jej się trafiły :) W tym mamy dobrze, że chociaż nie musimy biegać za tymi lekarzami i prosić o podstawowe badania kardiologiczne, tylko w odpowiedni sposób sami o Nas dbają. Plus dla Nich.
          Dentysta też Mnie nawołuje. Na samo słowo już Mi w locie słabo, ale trzeba. Każda infekcja może doprowadzić pózniej do ostrego odrzutu a w efekcie do śmierci. Zęby pacjenta- rzecz priorytetowa. Jednym słowem nie ma że boli- co się odwlecze, to nie uciecze. Tym bardziej, że mam w zamiarze szybko stanąć na nogi i wrócić do domu! Jeśli już...

          Jakiś taki nijaki ten dzisiejszy dzień. Wypompowana jestem z energii całkowicie. Pomysł na obiad- telepatycznie sam przyszedł :) ugotowany czeka na powrót starszego synusia z placówki oświatowej, to mogę sobie resztę odpuścić. Tak właśnie zrobię. Dziś mogę. A i dodam jeszcze, że chyba wyśniłam sobie wczorajsze zdarzenie, bo dzień wcześniej miałam sen- identyczny do zaistniałej sytuacji telefonicznej. Czarownica jakaś czy jakie licho! :/ 

wtorek, 1 grudnia 2015

....

42 dzień  i  PIERWSZY TELEFON (!)….


     
- Tak słucham?
- Dzień dobry. Tu lekarz… jestem Koordynatorem Regionalnym Poltransplantu 
  w Zabrzu.Jest dawca! Mamy wstępnego dawcę serca, które może być dla Pani. 
  Jakie leki przeciwzakrzepowe Pani  bierze,  jakie ma Pani INR, jak się Pani czuje???

      Chwila…o czym On do Mnie mówi na boga? Co takiego? Serce? Rany boskie! Pierwsze myśli…uszczypnij się, uszczypnij bo to nie może być prawda! Zerkam na zegarek- 15:40. Telewizor gra, pies szaleje, dzieci też. No i przecież skończyłam przed chwilą  rozmowę przez telefon. To nie sen. To się dzieje naprawdę…

- Halo, jest tam Pani? Musimy ustalić szczegóły skąd Panią zabierzemy.
- Taaaak….Jeeeestem! Ale czy może Pani powtórzyć?
- Jest serce! Halo czy dobrze się Pani czuje??
- Tak, Nie, Znaczy nie wiem… Jestem przeziębiona. Nos prawie Mi odpada.
- W takim razie nie możemy. Musi Pani czekać. Za duże zagrożenie życia. 
  Biorca musi być w 100% zdrowy. Proszę zdrowieć. Miłego wieczoru.

          Miłego wieczoru?!! O matko! Jakiego miłego?!! Noc z głowy… Muszę pooddychać parę razy, żeby doszło do Mnie co się właśnie stało i się uspokoić na tyle, żeby nie narobić sobie przy tym problemów. Moje ciało przeżywa istne targania emocjonalne, a w takich momentach dużo nie brakuje, aby mój kardiowerter pokazał na co go stać :/
        
        Tak to własnie jest-  NIE ZNASZ DNIA ANI GODZINY… Kiedyś się zastanawiałam- ciekawe co się dzieje w głowie tych osób, które odbierają taki telefon. Teraz już wiem- Przerażenie. Tysiące myśli. Strach. Istny obłęd! Niby człowiek czeka, a jak pózniej przychodzi ta chwila i dostajemy telefon to przerażenie jest bliskie zenitu. Ja- ogólnie opanowana, w jednej chwili straciłam grunt pod nogami. Turlam się po mieszkaniu i nie wiem co mam ze sobą zrobić. Ale jednocześnie wiem, że nikt Mi w tym nie pomoże. Muszę sama. Sama uporać się ze swoimi myślami. Tak! Pójdę do sklepu. Kupię melisę…przewietrzę się przy okazji.
       Podążam więc do wyjścia w duchu powtarzając słowa…

        Będzie lepiej! Jutro. Na pewno!

01.12.2015r.

42 dzień...

                        

,,Uśmiecham się do ludzi. 
Czuje całą sobą muzykę, która leci w słuchawkach...
Jesienne liście opadają z drzew.
Mój cień tańczy wraz ze Mną w promieniach słońca.
Jestem szczęśliwa...
Mimo- pomimo wszystko. 
Tak po prostu! ''


          Wczoraj dotarło do Mnie dużo słów, w których przebijało sie...- jak fajnie jest czytać Mojego bloga, jak innym pomaga Moje pisanie, jak wyciągają wnioski, aby nie zamykać się w sobie z własnymi chorobami i otworzyć się ze swoimi emocjami. Aż Mi się paszcza uśmiechnęła :) Miłe to bardzo...bo wiem, na swoim przykładzie jak ciężko jest samemu sobie poradzić z tym wszystkim. Szczególnie jak człowiek jest chory i potrzebuje wsparcia. A najfajniejsze jest to, jak ktoś Mnie pyta, skąd mam w sobie tyle energi. No jak to skąd- z kosmosu ;) przecież...W każdym bądz razie, czasami jedna, trafiająca w sedno myśl, jedno słowo, może sprawić, że zmieniamy sposób patrzenia na samego siebie. To jak widzimy siebie, jest podstawą poczucia własnej wartości. 
         
         Przeskakując sobie niezgrabnie na inny temat, chciałabym zauważyć, że bujam się ze swoją kardiomiopatią już ponad 17 lat i jak się przyczepiła paskuda jedna, tak nie odpuszcza :/ Niezliczone wizyty lekarskie, pobyty w szpitalach i różnego typu zabiegi traktuje już jak dobrego kalibru usługi SPA, które jak wiadomo...może nie upiekszają, ale na pewno poprawiają w jakiś sposób Mój komfort życia. A to dużo, bardzo dużo. Po wielu udeptanych ścieżkach, od pewnego czasu trafiłam na lekarza, który profesjonalnie podchodzi do Mojej osoby, Mojej choroby i Mojego chwilami fatalnego samopoczucia. Ufam Mu, a to jest podstawą w każdej chorobie, która Nas dotyka. Oddajemy im swoje zdrowie, a czasami i życie pod swoja opiekę. Człowiek ma świadomość tego, że jest dla lekarza ważnym pacjentem, a nie jakimś pierwszym lepszym osobnikiem, którego trzeba szybko pożegnać. Ja sobie w kaszę nie dam dmuchać. Nie teraz! Nie jutro! Mój profesorek- na swoje nieszczęście wie, że nie pozwolę już się spławić. Przy ostatnim Moim pobycie, zobaczywszy Mnie na korytarzu miałam wrażenie, że Jego oczy mówiły- ,,O zgrozo! To znowu Ona!'' :)
no ale cóż...Życie! Ważniejsze przecież jest aby był dobry w tym co robi, a nie sztucznie miły. A jest. Mam nadzieję, że Ci przy stole też są...
         Po tylu latach przepełnionych strachem, bólem i niepewnością wiem, że trzeba walczyć o swoje. Dla siebie samej i co najważniejsze dla swoich dzieci, które sa jeszcze małe. Cały czas sobie powtarzam: - ,,Jak sama sobie czegoś nie załatwisz, to nikt tego za Ciebie nie zrobi''. Albo zrobi...ale bez własnej satysfakcji to nie to samo. Miarą sukcesu nie jest więc pozycja jaką się osiągnęło w życiu, ale przeszkody, które się pokonało na tej drodze.

        Tak na koniec jeszcze zakomunikuję, iż Nasza choinka ubrana- listy do Mikołaja też już wiszą i czekają na zabranie. Zbliżają się niedługo Mikołajki, więc- …A może wpadną dwa prezenty ;) Ubóstwiam, uwielbiam dziecięce myślenie! Pragnę także zauważyć, aby zawiesić oko na tym jakiej wielkości są listy. Żeby nie było...