piątek, 9 grudnia 2016

9.12.2016r


          Minęło już prawie 9 miesięcy. Pięknych i moich osobistych. Przepełnionych niezbitą radością. Każdego dnia wstaję z magiczną siłą i chęcią do działania. Zawsze wszędzie było Mnie pełno, a teraz to się nasiliło. Dlaczego? Bo mam w sobie niewykorzystane pokłady energii, która rozpiera Mnie aby coś robić. Gdzieś iść, czuć się potrzebna. Czas tych paru miesięcy od przeszczepu bardzo dużo zmienił w moim życiu. Poznałam wspaniałych ludzi, zacieśniłam wcześniejsze znajomości, przyjaznie, ale też oddaliłam się od osób i sytuacji które negatywnie na Mnie działały. Zaczynam żyć pełnią życia i zamierzam wykorzystać każdy dzień do granic możliwości. Postawiłam wysoko swoją poprzeczkę i mam zamiar nowy 2017 rok rozpocząć od mocnych postanowień w kierunku rozwijania swoich celów i marzeń. Przeczekam jeszcze 3 miesiące do pełnego roku po przeszczepie, a pózniej ruszę z marszu pełną parą. Już nie mogę się wręcz doczekać!

          Wczoraj wróciłam z kolejnej- 9 już biopsji. Przyznam, że jechałam na nią z duszą na ramieniu, bo fatalnie się czułam od paru dni. Zwalałam oczywiście wszystko na pogodę i inne aspekty z nią związane, oddalając od siebie jak najdalej perspektywę ewentualnego odrzutu. Ale przyspieszony przegląd musiał być. Kiedy w wyniku wyszła piękna zeróweczka utwierdziło mnie to bardziej w przekonaniu, że moje pozytywne myślenie przegoniło złe fluidy. Dodatkowe leki na nadciśnienie dostałam, zalecenie aby walczyć z paskudną anemią która się przyplątała i z kartami informacyjnymi wręcz wyfrunęłam ze szpitala.  
Dziś odpoczywam. Po długiej drodze powrotnej do domu zrobiłam sobie dzień lenia. Nie za długi, bo było mnóstwo rzeczy do zrobienia, ale odpocząć chwilkę też trzeba. 

          Jakiś czas temu ktoś zapytał Mnie dlaczego jeżdzę do szpitala tak daleko. Czy nie lepiej znalezć ośrodek gdzieś bliżej. Moja odpowiedz brzmi- absolutnie nie. Nic nie jest dla Mnie ważniejsze niż moje własne zdrowie. I choćbym miała jezdzić jeszcze dalej to zapierałabym się rekami i nogami aby tam dotrzeć. Kiedy dostajesz iskierkę nadziei na lepsze życie, możliwości aby twoje samopoczucie było lepsze i abyś mogła nadal cieszyć się kolejnym dniem dostajesz skrzydeł. Skrzydeł, które wznoszą Cię w górę i nie pozwalają upaść w dół. Moją mocą jest moja wiara. Wiara, że dam radę ze wszystkimi przeciwnościami losu. To ona jest moją wewnętrzną pewnością, że może stać się to czego pragnę. Jestem przekonana, że można osiągnąć bardzo dużo. Moje życie jest w moich rękach, a siła która Mi towarzyszy umacnia Mnie w walce. Walce o swoje życie i szczęście. 



Jeśli wierzysz i zaczniesz iść w stronę marzeń 
dojdziesz do miejsca 
w którym znajdziesz szczęście.

poniedziałek, 19 września 2016

PÓŁ ROKU -19.09.2016r


          Pół roku minęło jak z bicza strzelił. Kiedy? Nie mam pojęcia. Niemniej jednak szczęśliwa jestem z tego faktu bardzo. Przez ostatnie trzy miesiące bywało różnie. Miałam chwile, że czułam się rewelacyjnie, ale napotkałam na swojej drodze też takie z którymi musiałam walczyć. Niekompetentność ginekologa do którego chodziłam na kontrolne badania, doprowadziła do tego, że trafiłam po raz kolejny do szpitala i w ostatniej chwili wyszłam z tego cało. Silny ból brzucha spowodował pękniecie torbiela na jajniku i rozlane zapalenie otrzewnej. Szybka interwencja, przyjazd karetki, operacja i ful antybiotyków uratowały sytuację. Narkoza, którą dostałam przeszłam fatalnie i mówiąc najprościej przez dwa dni nie wiedziałam na jakim świecie żyje. Kolejna blizna pozostawiła też ślad na moim ciele, ale jak to stare dobre przysłowie głosi- ,,co mnie nie zabije, to mnie wzmocni'' więc było minęło i oby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. Na półroczny przegląd serduchowy pojechaliśmy cała prorokową rodzina. Ja miałam się stawić we wtorek- mój jakże kochany syn w środę. Mateusza niestety nie przyjeli na oddział, bo jak na złość złapał jakąś infekcje więc termin przesunięty. Mnie jednak ta przyjemność nie ominęła. W nocy przed planowaną biopsją już spac  nie mogłam. Kolejna- już 8 z kolei a Mnie nadal blady strach ogarnia. Spięłam jednak swoje cztery litery i pojechałam na hemo. 

-Dzień dobry Pani Asiu. Badanie przez nogę robimy?
-Hmm...no właśnie nie, bo jestem lekko niedysponowana. 
-To będziemy próbować spod obojczyka, bo pamiętam że z szyi już problemy były.
-Skąd??? Jak to...o nie nie...proszę już brać tą szyję w obroty i kłuć, może przeżyję. Ale obojczyka nie dam.

Lekarz spojrzał na Mnie jak na kosmitkę i tłumaczył Mi przez dobre 10min, że w moim przypadku to najlepsze wyjście. A we mnie aż wrzało jaką decyzję podjąć. Mając jednak przed oczami wizję dłubania w mojej nieszczęsnej szyi i pózniejszym dochodzeniu do siebie:
-Dobrze. Już niech doktor bierze ten obojczyk. W najgorszym przypadku wiem, gdzie Pana znajdę.

Pośmialiśmy się trochę i zaczęło się badanie. Poza najgorszym początkiem, który każdy musi przejść nie było aż tak zle. W każdym bądz razie wynik zwany zeróweczką uzdrowił Mnie z bólu całkowicie. Czekałam już tylko na wypis. Kiedy przyszedł lekarz z karta informacyjną już prawie byłam jedną nogą za murami szpitala. Po rozmowie długo nie czekając, naładowana pozytywną energią wyfrunęłam ze szpitala jak na skrzydłach. Teraz czekamy aż młody wyzdrowieje i znowu ruszamy na Śląsk. Jeszcze trochę a jak boga kocham zaczniemy się zastanawiać nad  przeprowadzką w tamtejsze rejony, bo te ciągłe podróże staja się trochę męczące. Póki co korzystam z każdej chwili, minuty, sekundy. Zycie ma tyle kolorów ile potrafimy w nim dostrzec...a moje jest niczym tęcza, którą sama sobie wymalowałam. Wymalowałam ją swoją wytrwałością i samozaparciem. Wciąż młoda duchem, wciąż pełna chęci by brać od życia to co najlepsze. Pomimo, że jeszcze powinnam się wstrzymywać wszystko bym chciała robić, wszędzie być i czuję potrzebę ciągłej pomocy- która po przeszczepie wzrosła jeszcze bardziej. Może to jest w pewnym sensie podziękowanie. Za dar, który otrzymałam i który chcę wykorzystać najpiękniej jak potrafię. Nie świętuję i nie będę tego robić kiedy nadejdzie rok, drugi, trzeci. Tą najważniejszą datę wolę uczcić stawiając znicz na nieznanym grobie, mając świadomość, że tego dnia ktoś przechodzi traumę że stracił kogoś bliskiego. Tak też można uczcić swoje nowe życie. Życie, które każdego dnia przynosi Mi ogromną moc do tego żeby iść naprzód!




niedziela, 19 czerwca 2016

TRZY MIESIĄCE


          Po tygodniowym pobycie w szpitalach wróciliśmy szczęśliwi do domu. Córcia nie posiadała się z radości, a pies już całkiem oszalał. My zresztą też. Męczące są chwilami te wyjazdy, ale cóż zrobić...jak trzeba to trzeba. Wygram w totka to zainwestuje w helikopter- a póki co cieszę się z 3-miesięcznej przerwy, bo kolejna biopsja dopiero we wrześniu. A jeśli chodzi o piątkowe badanie, to było całkiem znośnie. Pojechałam na hemodynamikę, przywitałam się z pielęgniarką i już miałam otworzyć buzię żeby coś powiedzieć, gdy...

-Dziś jest bardzo fajny lekarz. Proszę się nie stresować.

O boże! Przez głowę przemknęła Mi tylko myśl, że już musiałam im zapaść w pamięci jeśli już od progu Mnie wita takimi słowami. Ale podziękowałam za troskę i wskoczyłam na stół czekając na badanie. Przyszedł lekarz i się zaczęło. I muszę przyznać- pomijając fakt że tym razem badanie było przez żyłę udową to wszystko poszło sprawnie i szybko. Po badaniu musiałam jeszcze poleżeć w łóżku z uciskiem na nodze 2 godziny, ale komfortowo czułam się o wiele lepiej niż po wcześniejszych biopsjach. Popołudniu przyszedł profesor z wynikami. 

-Jest super. Biopsja bez odrzutu, stężenie idealne. Możesz się pakować i widzimy się za trzy miesiące. Teraz czas na odpoczynek. 
-Panie profesorze, Ja już od rana walizkę mam przyszykowaną. 

Lekarz uśmiechnął się tylko, pożegnał i wyszedł z sali. A Ja jak torpeda wyskoczyłam z łóżka i poszłam się przebierać. Gotowa siedziałam i czekałam na męża i synusia. Do domu wróciliśmy po północy. Zmęczeni ale szczęśliwi. I co najważniejsze z dobrymi wynikami. 
Dziś mijają 3 miesiące od przeszczepu. Nawet nie wiem kiedy to minęło. Czasami wspominam sobie niektóre sytuacje i zastanawiam się ile to rzeczy musi się wydarzyć, żeby człowiek zdał sobie sprawę z tego ile ma w sobie siły, aby przejść przez to wszystko. Operacja nie tylko pozostawiła ślad na moim ciele, stała się również swoistym punktem odniesienia. Kiedy leżałam już na łóżku w pełni świadoma tego co się stało uświadomiłam sobie, że nieokreślony ból całego ciała który Mi wtedy towarzyszył stał się dla Mnie pocieszeniem. Stanowił bowiem dowód, że moje ciało się nie poddało. I walczyło. Nie było już żadnych ,,jeśli'', ,,może'' czy ,,gdyby'', których mogłabym się uchwycić. Sytuacja stała się jasna, fakty mówiły same za siebie- czas złudnych nadziei nieodwołalnie dobiegł końca. Nadszedł czas, by stawić czoło rzeczywistości. I tego się usilnie trzymałam przez cały swój pobyt w szpitalu, bo wcale nie zamierzałam się poddać w tych czarnych chwilach. W żadnym razie. Miałam swoją strategię, a używanie słów: MOGĘ, ZROBIĘ, CHCĘ, UDA SIĘ dawały Mi siłę do życia. Pielęgniarki nie bez powodu nazywa się też Aniołami. Chociaż moja sytuacja zupełnie nie przypominała pobytu w niebie, to istniały między nimi pewne podobieństwa. Zakończyłam jedno życie i zaczynałam inne, a One- przynajmniej w okresie przejściowym, były najbardziej przypominającymi Anioły istotami, jakie spotkałam... 

          Czas oczekiwania na Nowe zdrowe serce był dla mnie przełomem w moim życiu. Był też wypełniony smutkiem, złością ale i radością z otrzymanej szansy na lepsze życie. Każdego dnia stawałam do walki o dobre samopoczucie. Dlatego też pisanie bloga pomagało Mi przetrwać te wszystkie chwile i umocniło Mnie w przekonaniu, że wyrzucenie z siebie złych emocji i utrzymywanie kontaktu z osobami, które przeszły to samo daje pozytywnego kopa na rozpoczęcie lepszego życia. A żyć zamierzam długo i szczęśliwie. I najlepiej jak potrafię! 


,,We wszystkim tym,
co zdarza się w życiu człowieka,
trzeba odczytać ślady miłości Boga.
Wtedy do serca wkroczy radość''
                                                                                                                                          kard. Stefan Wyszyński

czwartek, 16 czerwca 2016

16.06.2016r



          My już 6 dzień na Śląsku... Mateuszowi porobili badania i z całkiem dobrymi wynikami wyszedł dziś z oddziału. Czekamy teraz na sprowadzenie małego kardiowertera, która będą chcieli Mu wszczepić. Ale do dopiero za 3 miesiące się wszystko rozstrzygnie. Póki co cieszę się, że jeszcze nie czas na listę. Bardzo się cieszę ❤

          Młody wyszedł, a położyłam się Ja na swój oddział Transplantacyjny. Wchodząc tutaj człowiek czuje się jak w drugim domu. Spotykasz znajome twarze ludzi, którzy albo są już po przeszczepie, albo przyjechali na badania kwalifikacyjne. Pielęgniarki uśmiechnięte witają się z Tobą, lekarze zadowoleni patrzą na Ciebie jakbyś wyglądała co najmniej jak milion dolarów. Bo właśnie ta załoga miała swój największy udział w Mojej rekonwalescencji po przeszczepie. Dbali o Mój komfort fizyczny jak i psychiczny. Człowiek przyjeżdża tutaj na badania spokojny i stara się aż tak bardzo nie denerwować...

          No właśnie. A jutro z rana czeka Mnie moje ukochane badanie- czyli biopsja. Tym razem mam nadzieję że będzie wyglądała trochę inaczej. Ale zobaczymy. Najpierw poranna wizyta profesora na która mam nadzieje, że się załapię bo muszę z Nim porozmawiać. Ciśnienie Mi znowu skacze jak szalone. Trochę Mnie to niepokoi...

A jak będzie po badaniach wszystko dobrze - a będzie na pewno to pakujemy walizki i fruu do domu. Tak więc...byle do jutra!

sobota, 4 czerwca 2016

04.06.2016r



             Wielkimi krokami zbliża się Nasz kolejny wyjazd do Zabrza. Za tydzień Mateusz ma być na oddziale w celu zrobienia cewnikowania i dalszej oceny serduszka. Po zrobieniu już wszystkich potrzebnych badań kwalifikacyjnych jego papiery pójda na konsylium a My dowiemy się co dalej. Czy będzie wpisany na liste czy jeszcze nie. Czeka Nas jeszcze rozmowa z lekarzem o wszczepieniu defibrylatora. We wtorek natomiast na oddział frunę Ja. I kolejna biopsja- tym razem przez tetnicę (lub żyłę) udową. Moja szyja wygląda już jak dobrej jakości ser szwajcarski, więc wolę ażeby zaatakowali Mi nogę. A górną część ciała zostawili już w spokoju. Przeraża Mnie tylko to parogodzinne leżenie po zabiegu. Teraz kiedy praktycznie biegam- nie chodzę nie wyobrażam sobie jakichkolwiek ograniczeń. Jakbym chciała odzyskać stracony czas...

            Ostatnio czytałam od początku swojego bloga, którego zapiski mam zamiar przenieść na papier jako pamiątkę i pomyślałam-  Czego tak się bałaś wariatko i zapierałaś rekami i nogami przed tym wszystkim?? Teraz dopiero czerpiesz z życia wszystko co najlepsze! Kiedy ktoś Mnie pyta co teraz odczuwam, mówię wprost- A jak myślisz- jak czuje się ptak który po czasie dopiero nauczył się latać i wzbija się w powietrze?? Tak samo jest ze Mną. Ja nie znałam innego życia bez ciągłego zmęczenia, złego samopoczucia i wielu innych czynników. Od kiedy pamiętam zawsze zostawałam w tyle. Karta się w końcu jednak odwróciła i na moja korzyść. Każdego dnia budzę się z taką energią, że mogłabym góry przenosić. Zauważyłam też wielką zmianę u siebie. Zniknęła wiecznie zmęczona i blada twarz, którą zastąpiły teraz rumieńce. Nie ma worów pod oczami i tej okropnej zadyszki podczas każdej rozmowy która prowadziłam. Teraz bez irytacji mogę swobodnie popatrzeć w lustro. Ależ Mnie to niezmiernie cieszy! Jestem tez bardzo dumna ze swojego syna, który pomimo, że sam ma chore serduszko i widzę że jest Mu czasami ciężko to chce Mi pomagać. Wodzi za Mną codziennie wzrokiem i obserwuje. Nosi za Mnie jakieś cięższe torby, albo sprawdza czy aby na pewno to co mam w rekach nie warzy więcej niż 3kg. Ostatnio użył nawet argumentu -,,bo powiem wszystko dla taty''- kiedy to chciałam już sama sobie z czymś poradzić i z troski o niego delikatnie odmówiłam pomocy. Rozbroił Mnie tym zupełnie. 

            Za dar życia otrzymany w marcu, będący wynikiem Mojego Dawcy i uszanowania jego woli przez jego rodzinę wdzięczna będę do końca życia. Wdzięczna także za możliwość dalszego życia- za możliwość wychowywania swoich dzieci, oraz za wszystko, co w moim życiu mnie jeszcze spotka. To, że mogę nadal cieszyć się życiem zawdzięczam również lekarzom Śląskiego Centrum Chorób Serca, do którego trafiłam po długich szpitalnych wędrówkach. Wielką zasługę przypisuję jakże wspaniałym pielęgniarkom z Oddziału Transplantacji, które każdego dnia dbały o mój komfort fizyczny, ale i psychiczny, tak ważny podczas rekonwalescencji po przeszczepie.

Dzięki temu co przeżyłam, zdałam sobie sprawę z tego, jak ważną rzeczą każdego dnia jest odkrywanie i docenianie swojego życia. Jego piękna i wartości. 




czwartek, 19 maja 2016

DWA MIESIĄCE


              Dwa miesiące minęły nawet nie wiem kiedy. Jak się czuję? Za każdym dniem coraz lepiej, a nawet rewelacyjnie! Wspominałam dziś- cofając się wstecz do czasu Mojego pobytu i rekonwalescencji w szpitalu te chwile zwątpienia i ogólnej irytacji całą sytuacją. Pamiętam jak monotonnie, bliskie Mi osoby w kółko powtarzały, że będzie lepiej...że trzeba przeczekać te najgorsze chwile.  Z zaciśniętymi więc zębami czekałam i walczyłam sama ze sobą. Ze swoimi słabościami, których upust dawała zazwyczaj wieczorami jak wszyscy spali. Wtedy Moim najlepszym przyjacielem była poduszka, na która wylewałam swoje łzy. A teraz? Dziś minęły okrągłe dwa miesiące, kiedy dostała szanse na NOWE ŻYCIE. Codziennie dziękuje Bogu za DAR jaki otrzymałam. Dzięki temu mogę normalnie funkcjonować, wychowywać swoje dzieci i cieszyć się każdą chwilą swojego życia. Kiedy ktoś pyta Mnie- Skąd w Tobie tyle optymizmu?? Odpowiadam: Życie jest po to, żeby cieszyć się Nim ze wszystkiego co Nas otacza. Moje jest wspaniałą przygodą, w której podejmuję decyzje, spełniam swoje marzenia i żyję najlepiej jak potrafię. 

            Jeśli chodzi o Moje samopoczucie wydolnościowe to diametralnie się poprawiło. Chodzę jakbym miała wszczepiony dodatkowy motorek. Górki, które wcześniej sprawiały Mi trudności- teraz pokonuję bez jakiegokolwiek zmęczenia. Na schody- Moją odwieczną zmorę! wchodzę nawet nie wiem kiedy. Trzecie, czwarte piętro to już dla Mnie drobnostka. No i spaceruję. Dużo, bardzo dużo. Właściwie samochodem jeżdżę- jako pasażer na razie, tylko kiedy muszę. Wolę się przejść. W chwili ogromnego stresu który przeżyłam- kiedy życie przelatywało Mi dosłownie przed oczami nie traciłam swojej wiary w to, że dam radę. A kiedy się obudziłam i wiedziałam, że wszystko się udało to swoją wielką determinacją dążyłam do tego, żeby jak najszybciej stanąć na własne nogi i wyjść do domu. Bo właśnie w takich momentach człowiek uświadamia sobie, że kocha każdy dzień i każdą chwilę swojego życia. I cieszy się ze wszystkiego co jest dane Mu zobaczyć i przeżyć. 



,,Są dwie drogi aby przeżyć życie.
Jedna to żyć tak jakby nic nie było cudem,
Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko!''

środa, 11 maja 2016

11.05.2016r

         
            Dojechaliśmy wczoraj na Śląsk koło południa. Po zaklimatyzowaniu się na sali, pobraniu krwi przez pielęgniarki i zrobieniu najważniejszych badań poszliśmy z M na spacer po piętrach szpitala. Żeby się nie zasiedzieć w sali. Wieczorem szybko poszłam spać. Zmęczenie po podróży dało o sobie znać. A i musiałam nabierać mocy przed ukochanym badaniem. Rano skoro świt ciśnienie, pobieranie krwi i tabsy. Dostaliśmy tez z Panią sąsiadka zielone kaftaniki i czekałyśmy na biopsję. Ok godz 9 pojechałyśmy na hemodynamikę. Ja na jedna sale, Pani na drugą. W bojowym nastawieniu usiadłam sobie na stole i pytam pielęgniarkę:

-Kto dziś robi badanie? Jeśli Pan dr ... to Ja poproszę o kogoś innego. Do Niego sie nie położę...
-Dzisiaj robi inny doktor. Proszę sie nie stresować. To jak zaczynamy przygotowania?
-Uff to dobrze. Zaczynamy...

           No i czas start. Dr zaczął się wkuwać. Raz sie nie udalo, drugi raz- już zaciskam zęby, ale dalej nic. Kolejny trzeci- myślę boże to jakiś koszmar chyba 😜 Lekarz Mnie przeprasza, ze przez zrosty które sie zrobiły w tetnicy szyjnej nie może się przekuć, a Ja prawie z bólu juz nie wyrabiam. Udało sie. Do trzech razy sztuka. Reszta badania poszła juz bardzo sprawnie i po 5min sie skończyło. Czekając już na krzesełku na przyjazd swojej pielęgniarki z oddziału Pani z hemo patrzy i patrzy na Mnie i mówi:

-Dobrze się Pani czuje?
-No właśnie nie bardzo. W glowie Mi sie kręci. I troche ciężko Mi oddychać.
-Zaraz podam Pani tlen i poczekamy.

           Posiedziałam chwile, ale ze nie przechodziło to Pani sąsiadka wróciła juz na sale, a Mnie przewieźli na oddział na łóżku. A tam lekarz, Mnie pod monitor i kroplówka w żyłę. I zero wstawania bynajmniej przez najbliższą godzinę. Psia mać! Myślę....pojechałam na badanie a skończyło sie jak zawsze wyskokiem. Jak Mnie jeszcze zostawią w szpitalu to wcale będzie bosko 😒😒 Ale wszystko sie uspokoiło na Moje szczęście, zrobili jeszcze echo i dostałam wypis. Biopsja rzecz jasna z zerówkowym wynikiem a stężenie za wysokie 😊 wiec znowu zmniejszenie lekow.
Kolejna wizyta aż za miesiąc. Tryskam szczęściem! Odpocznę...nabiorę kolejnych sił. A póki co wracam do domu! Do swoich kochanych dzieciaczków ❤❤❤

niedziela, 8 maja 2016

08.05.2016r


To już 50 dzień. 
             
             Dzień nowego, lepszego życia. Tyle obaw miałam wcześniej, tak się bałam, a teraz wszystko poszło w zapomnienie. Korzystam z życia ile mogę. Dużo spaceruje, coraz więcej zajmuję się domowymi sprawami i żyje najlepiej jak potrafię! To jest niesamowite, jak spotykam swoich znajomych, którzy zwracają uwagę na to jak teraz wyglądam- jak rozmawiam, ile mam energii. I tym dodają Mi więcej sił.
Wczoraj poszliśmy sobie na rodzinny spacer w odwiedziny do rodziców. Jak Mi się wydawało podążałam normalnym rytmem. Tak lekko Mi się szło, że nawet nie zauważyłam kiedy zostawiłam męża z dziećmi w tyle. Więc delikatnie mówię:

-Co tak pomału idziecie??
-My?? To Ty wyskoczyłaś jak z procy i teraz Cie gonić musimy.

I zaczęłam się śmiać. Jak szalona, bo nie pamiętam w swoim życiu takiej sytuacji, żebym była pierwsza na wybiegu. Co za radość! Nie do opisania.

             Za dwa Dni znowu jedziemy na Śląsk. To już 6 biopsja będzie. Już nawet nie chce Mi się myśleć i analizować na kogo tym razem trafię. Obiecałam sobie tylko, że na pewno nie dam się zbadać temu sadyście jak przyjdzie. A reszta niech robi co chce. W końcu i tak muszę się temu poddać. Ale wybór lekarza mam, więc dobre chociaż cokolwiek. Przy okazji chciałabym też porozmawiać z lekarzem, który się opiekował Mateuszem podczas jego pobytu w szpitalu. Co w końcu postanowili i jakie dalej zastosują leczenie. Ten temat spędza Mi codziennie sen z powiek. Wiem, że z czasem będzie go czekało takie samo przeżycie jak Mnie, ale to jest twardy zawodnik i na pewno da sobie radę. Jak to czasami się mówi- jaki rodzic, takie dziecko. W tym przypadku chyba się sprawdza.

             Dziś mieliśmy piękną pogodę. Wybraliśmy się więc jeszcze z siostra i jej rodzinką w plener, posiedzieć i powdychać świeżego powietrza. Dzieci się wyszalały, Ja odpoczęłam od natłoku myśli związanych z podróżą...Dobrze Nam wszystkim to zrobiło. Od dziś coraz więcej takich wyjazdów... 

Trzeba zacząć żyć! 
Na pełnych obrotach.




niedziela, 1 maja 2016

01.04.2016r


                 Po tygodniu przebywania w szpitalach wróciliśmy do domu. Moje wyniki super, ale z racji że Mateuszek musiał jeszcze iść na oddział, zatrzymaliśmy się na parę dni u znajomego. Mój mąż kursował codziennie do młodego, żeby być na bieżąco z badaniami i wspierać go, kiedy pielęgniarki potrzebowały jego krwi. Pomimo, że synuś bał się strasznie to był bardzo dzielny. Wieczorami husband wracał żeby się porządnie wyspać w łóżku. I rano skoro świt z powrotem do dziecka. A Ja w miedzy czasie odpoczywałam. Miałam też okazję spotkać się ze swoją Anielicą, co Mnie bardzo ucieszyło bo się już stęskniłam za Jej pozytywną energią i za Nią samą. Rzecz jasna musiałam Ją jeszcze wypytać o parę rzeczy, żeby być na bieżąco ze wszystkim. 

              Badania młodego wyszły...już nawet sama nie wiem jak. Przebadali go od góry do dołu i to w tym wszystkim jest chyba najlepsze. Przerost serducha jest i będzie zawsze. Zmienić to może jedynie transplantacja- tak jak w Moim przypadku. Czekamy teraz na konsylium lekarskie, które ma ocenić jego stan zdrowia i podjąć decyzje co dalej. Czy to już czas...czy można jeszcze poczekać. Podświadomie wierzę, że jednak to drugie. Inaczej chyba będę musiała zacząć czerpać energię skąd indziej, bo ta która mam teraz w sobie ulegnie wyczerpaniu.Wczoraj wracając do domu, zajechaliśmy do sklepu na zakupy. Wychodząc już zaczepił Nas młody chłopak- wiek ok 16-17lat. Zapytał grzecznie, czy możemy Mu dołożyć parę złotych na jedzenie. Niestety jak to w tych czasach bywa często używa się kart płatniczych więc nie mieliśmy przy sobie gotówki. Przeprosił Nas za zajęcie czasu i odszedł. Był bardzo smutny. Wsiadając do auta obserwowałam go. Ludzie odganiali młodego od siebie jakby był co najmniej jakiś trędowaty.

-Szkoda Mi tego małego...może jest naprawdę głodny. 
-No Mi też. 

              Spojrzeliśmy z M na siebie i mój mąż bez zastanowienia wysiadł z auta, zawołał chłopaka i poszedł z Nim do sklepu kupić Mu jedzenie. Kiedy zobaczyłam jak pózniej to dziecko wyszło zadowolone ze sklepu z pełną torbą wiedziałam, że to było najlepsze co zrobiliśmy. Pózniej M Mi powiedział, że jak chodził z Nim po sklepie i zaproponował, żeby wybierał to co miał ochotę zjeść to dołączył też do Nich następny Pan z propozycją kupna coś dla młodego. Łancuszek dobroci więc działa. Wiem, że teraz są różne czasy i nie jednemu z Nas jest ciężko, ale jestem zdania, że nie należy mierzyć każdego taką samą miarą. Jest dużo ludzi, którzy proszą pod sklepami, na ulicach o pomoc. Jesteśmy też różnie nastawieni na takie sytuacje, bo zdarza się że damy komuś parę złotych a okazuje się że poszły One nie na jedzenie a np alkohol. Ale są także ludzie, którzy naprawdę znalezli się na krawędzi upadku i potrzebuja wsparcia. Bycie serdecznym procentuje, wzbogaca Naszą osobowość. Jest inicjatorem bardzo wielu ciepłych sytuacji. Taka postawę kształtujemy dzięki doświadczeniu życiowemu wraz z upływem czasu... I jesteśmy głęboko przekonani o tym, że spotkało Nas ogromne szczęście, właśnie dzięki temu, że jesteśmy dobrymi ludzmi...

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Zeróweczka 😊

 
              Po 8 godzinach dojechaliśmy na miejsce. Chłopaki odprowadzili Mnie na oddział, a sami pojechali odpoczywać. Noc jako tako przespałam, ale budziłam sie z jakimiś koszmarami. Już chyba stres dawał o sobie znać. Rano zaczęła sie walka z pobraniem krwi. Męczyły sie pielęgniarki okropnie, zmieniając sie co jakiś czas bo żyły mam tak delikatne, że albo pękały albo w ogóle nie można było sie wkuć. W efekcie pobrały tylko 3 probówki a 4 następne pojechały ze Mną na biopsję. Wyszłam z zabiegówki umordowana nie gorzej niż One i to poleżeć chwile musiałam bo zaczęłam odlatywać im na krześle. Po ok pól godzinie pojechalam na biopsję. Wiedziałam już kto będzie robił i wcale z tego faktu zadowolona nie bylam. Lekarka bardzo dobra- szybko i sprawnie robi, ale kolejna pozbawiona delikatności. Po raz kolejny więc zacisnęłam zęby i leżąc juz na stole zaczęłam sie modlić. To działa jak lekarstwo. Wiesz ze nic innego Ci nie pomoże, a modlitwa przynajmniej ulży w tym wszystkim... Samo badanie przebiegło w ekspresowym tempie, ale początek był koszmarny. Łzy leciały Mi jak groch, bo Pani dr nie mogla się przebić przez zrosty w tętnicy szyjnej. Cale szczęście nie trwało to dlugo. Po powrocie na sale padłam na lóżko i zasnęłam na dobrą godzinkę...

            Zjadłam obiad i czekałam na wyniki. Kiedy przyszla pielęgniarka prawie skakałam z radości do góry. Wynik biopsji- piękne 0. Bez odrzutu. Jednak warto było się pomęczyć, a może te moje modlitwy pomogły... Ważne ze takiego wyniku jeszcze nie miałam i cieszę się z tego niezmiernie! Stężenie tylko cos Mi tutaj płata figle i tym razem jest dużo za dużo za wysokie. Dawki leków wiec idą aż o połowę w dół i stan zdrowia do obserwacji w domu- jakby coś się działo przyjechać wczesniej. Taka informacje dostałam zważywszy na to ze stężenie leków nie może się unormować i trzeba uważać aby tym razem nie doszło do odrzutu.

           Czekam teraz na wypis i na chłopaków. Słońce pięknie świeci, wiec grzechem byloby nie skorzystać i nie pójść na jakos spacer. W środę Mateuszek kładzie sie na oddział. Wierze w to ze i Jego wyniki będą pozytywne i stres który Mi towarzyszy odpuści i szczęśliwi wrócimy do domu.

Za dwa tygodnie znowu zawitam na Śląsk...

sobota, 23 kwietnia 2016

23.04.2016r



                 Chyba pomału następuje przełom. Ostatnio nic innego nie chodziło Mi po głowie jak to, żeby ten okropny ból pleców przeszedł Mi przed podróżą do szpitala. Jak myślałam, że będę musiała przez ok 8 godzin się męczyć to na samą myśl robiło Mi się słabo. Ból pomału odpuszcza. Już mogę normalnie się wyspać, a w ciągu dnia jako tako funkcjonować. Nadszedł dzień ponownego pakowania walizek. Razy 2, bo Mateuszek też jedzie na oddział- tylko kardiologii dziecięcej. Chodziłam dziś cały dzień z kąta w kąt, ale w końcu musiałam się za to zabrać. Ciężko było... Dwa tygodnie zleciały nawet nie wiem kiedy. Nie zdarzyłam jeszcze porządnie odpocząć, a tu znowu czekają Mnie kolejne kłucia. Brr. Wierzę, że kolejna biopsja z pozytywnym wynikiem wynagrodzi Mi to wszystko.

              Podsumowując te dwa tygodnie, to pomimo, że na początku bałam się wyjść do domu, to cieszę się że tak szybko Mnie stamtąd pogonili. W domu człowiek zaczyna inaczej funkcjonować. Dużo spacerowałam, robiłam jakieś lekkie domowe zajęcia i cieszyłam się, że wracam do formy. A dziś- co innym nie ma na pewno wielkiego znaczenia, weszłam na 3 piętro. Bez zmęczenia- jedynie z towarzyszącym, delikatnym bólem nóg. Ależ byłam szczęśliwa! Nie pamiętam już nawet kiedy zrobiłam taki wyczyn. Przed przeszczepem 1 piętro sprawiało Mi już trudności. Nie mówiąc już o towarzyszących po takim wysiłku częstoskurczach. Ale było minęło! Teraz trzeba zacząć myśleć o przyszłości. I o tym jak piękne życie Mnie czeka. Nie bedzie zmęczenia, ciągłych duszności i co najważniejsze wybuchowego ICD który pomimo, że parę razy uratował Mi życie, to delikatnie mówiąc porządnie Mi też je uprzykrzył. Idę dokończyć pakowanie i lecę odpoczywać. Rano zbieramy manatki i ruszamy w długą podróż...

              

wtorek, 19 kwietnia 2016

MIESIĄC



            Dziś mija pełny miesiąc od przeszczepu. O tej godzinie byłam już wybudzona na POP-ie i walczyłam o wodę :) Od tego właśnie zaczęłam swój powrót do formy. Te 30 dni minęło nawet nie wiem kiedy. Czasami wracam sobie do tych wspomnień, ale tych fajnych...niektóre wolę wyrzucić ze swej pamięci. Wdzięczna jestem swojemu lekarzowi i całemu personelowi oddziału za opiekę, oraz wszystkim którzy byli wtedy- i nadal są obok, za wsparcie jakie Mi okazali. Dzięki temu chwilami nie zwariowałam. Od dwóch dni czuje się fatalnie. Boli Mnie chyba wszystko co tylko jest możliwe. I nadal mam problem z tymi plecami. Oszaleć już można. Na dokładkę jestem tak osłabiona, że najchętniej bym całe dnie spała. Zadzwoniłam już nawet do poradni poradzić się co w takim przypadku robić. 

-Pani Asiu. Przechodzi Pani teraz najgorszy etap rekonwalescencji. Wróciła Pani do  domu, do innej flory bakteryjnej niż była w szpitalu. Organizm potrzebuje się  zaklimatyzować. Wszystko się goi, więc i boli. Do tego leki i ich skutki uboczne. 

          No tak. Każdy Mi mówi. Przeczekaj. Daj sobie czas. Tylko gdzie w tym wszystkim miejsce na Moją cierpliwość?? Dziś już Moje emocje sięgnęły zenitu. Nazbierało się chyba wszystkiego naokoło. I musiałam się wypłakać, żeby mieć siłę na kolejny dzień... Jak to dziś R. powiedziała- Łatwa to była operacja, a dopiero po zaczyna się codzienna walka ze sobą. Ona wie najlepiej jak to jest, bo sama przez to przechodziła. I też lekko nie miała. Także dobrze tak sobie nawzajem ponarzekać, bo nie czuję się wtedy sama z tym wszystkim. Codziennie zaciskam zęby, żeby już nie chodzić i nie marudzić i w jakiś sposób to wszystko sobie poukładać w głowie. Ale jest ciężko. Cholernie ciężko przez to wszystko przejść z uśmiechem na buzi. Staram się codziennie chociaż z dwa razy wychodzić na spacer. Pomaga Mi. Ciśnienie już się uspokoiło to przynajmniej z tym walczyć nie muszę. A świeże powietrze dobrze na Mnie działa.

           To był bardzo ważny dla Mnie miesiąc. Dostałam drugie życie. Jestem bogatsza w doświadczenia- te dobre i te złe. Poznałam wspaniałych ludzi, zżyłam się bardziej z tymi, którzy byli obok. Teraz nie pozostaje Mi nic innego, jak dojść do formy i zacząć pomału realizować swoje plany na przyszłość. A trochę ich mam, więc nie ma co się ociągać...W szpitalu pomogło Mi Moje pozytywne podejście, to wierzę że teraz też wyjdę z tego dołka do którego delikatnie wpadłam. 



I z tą oto optymistyczną myślą 
idę odpoczywać wierząc, że jutro czeka Mnie
lepszy dzień.



piątek, 15 kwietnia 2016

15.04.2016r



             Adę poznałam 29 grudnia. Po pierwszym telefonie i tuż przed drugim. Lgnęłam do Niej po każdą informację, bo wiedziałam, że jest już kilka lat po przeszczepie. Transplantację miała także w Zabrzu. Kiedy poznałam Ja bliżej, zdałam sobie sprawę że właśnie takiej osoby Mi trzeba. Jest tak pozytywną istotą, że bardzo szybko ustawiła Mnie na odpowiednie tory. Żeby nie siedzieć i nie marudzić, tylko wziązć  się w garść i iść do przodu wierząc że wszystko będzie dobrze. Z optymistycznym podejściem oczywiście. I tak właśnie było. Po przeszczepie było ciężko, ale zaciskałam zęby, bo wiedziałam, że w domu czekają na Mnie dzieci dla których muszę się szybko pozbierać i wrócić. Wracając do Ady- wczoraj dostałam od Niej wspaniały prezent. 19 marca kiedy Ja leżałam już na stole operacyjnym- Ona brała udział w ,,Biegu po Nowe życie''. To jest tak niesamowity zbieg okoliczności, że nie wiem nawet jak to określić. Swój medal, który wygrała- wraz z kilkoma pięknymi słowami wysłała dla Mnie. Z wrażenia nie wiedziałam co mam powiedzieć... Ada jesteś WIELKA! 


            


                W tygodniu zadzwoniła do Mnie E. Umówiłyśmy się na piątek, że przyjdzie do Mnie, bo od czasu przeszczepu jeszcze się nie widziałyśmy. 

-Przywiozę Ci żelki...chcesz?
-Yyy a może masz ogórki kiszone?? 
-Ogórki? - śmiech
-No tak. Słodycze Mi coś nie smakują a mam ogromną ochotę na ogórki.

I przyszła. I przyniosła dwa wielgaśne słoiki ogórków i dżemy. A słodycze swoją drogą na gorsze dni. Moja mina bezcenna a radość jeszcze większa. Dzwoniłam dziś do Zabrza, żeby zapytać co robić z tym wysokim ciśnieniem, które męczy Mnie już od paru dni. Po konsultacji, profesor zlecił Mi zwiększenie dawki leku na nadciśnienie. Tak więc zawsze coś... Wyjdę z jednego, to walczę z drugim. Za 10 dni czeka Mnie kolejna biopsja. Oczywiście wierze, że będzie tak samo dobra jak wcześniejsze. Innej opcji nie biorę pod uwagę...

środa, 13 kwietnia 2016

13.04.2016r


                 Wczoraj miałam wizytę u swojej Pani kardiolog w Augustowie. Pamiętając, co mówiła-  że po przeszczepie zanim wyjde ze szpitala to miną z dobre 2-3 miesiące  postanowiłam rozwiać jej wątpliwości. Nawet oko sobie podmalowałam. Wcześniej uprzedziłam Panią pielęgniarkę, że chcę przyjechać i czy bedzie mogła Mnie przyjąć bez kolejki, żebym nie musiała czekać w tłumie ludzi. Pojechaliśmy. Weszłam jak przystało w maseczce i skierowałam się odprowadzana wzrokiem ciekawskich spojrzeń do gabinetu. Poinformowałam, że już przyjechałam i czekałam aż pacjent wyjdzie z gabinetu. Po 2 minutach pielęgniarka kazała Mi wejść. Jak to Ja oczywiście- weszłam pewnym krokiem z uśmiechem na pół twarzy:

-Dzień dobry Pani doktor. 
-Dzień dobry. Czekałam na Ciebie od rana, jak tylko się dowiedziałam, że  przyjedziesz. Jak się czujesz?
-Ma Pani przed sobą osobę 25 dni po przeszczepie serca. Psychicznie czuję się  rewelacyjnie. A fizycznie? Pomału dochodzę do formy. Na wszystko trzeba czasu,  ale pomału pomału i do przodu. Najważniejsze, że już w domu.

Jej mina bezcenna. Podejrzewam, że nie spodziewała się tego co usłyszała. W trakcie rozmowy i badania słyszałam jak to wspaniale wyglądam i jakie to niesamowite, że tak szybko doszłam do siebie. Podbudowała Mnie tym strasznie. Kiedyś- jeszcze przed przeszczepem A. Mi mówiła jak ważne jest pozytywne podejście i wiara w to, że będzie dobrze. To naprawdę pomaga. Pomimo tego, że jest ciężko nie można tracić nadziei. Bo to Ona pomaga Nam przetrwać te najgorsze chwile. Ciśnienie Mi coś ostatnio skacze jak szalone. Jak wcześniej miałam niskie, tak teraz przeskoczyłam na nadciśnienie. Wczoraj popołudniu zaczęło Mi wybijać ciepło do głowy i czułam wewnętrzny niepokój. Ciśnienie wahało się od 156 do 181 nawet. Pod wieczór wyszliśmy na chwilę na spacer, bo myślałam, że się wykończę. Pomogło. Dotrwałam do wyznaczonej godz na wzięcie tabletki i położyłam się już spać. Póki co od rana mam spokój. I mam nadzieję, że tak już zostanie. Przed wizytą u lekarza zrobiłam sobie pamiętna fotkę. Moje 25 dni po przeszczepie serca....



                   

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Home sweet home


           
             Tak jak pisałam wcześniej tak zrobiłam. Pakowałam się z takim pośpiechem, że tylko się kurzyło. Godzina 15:00 wyruszyliśmy autem do domu. Podróż przebiegała przez pierwsze godziny bardzo dobrze. Co jakiś czas trzeba było stawać na stacji CPN, żeby udać się do toalety. Pijąc tyle wody, nie sposób było trzymać tego wszystkiego w sobie. Oczywiście spotykałam się z ciekawskimi spojrzeniami ludzi, kiedy wkraczałam w maseczce na buzi, ale taka mamy mentalność ludzi w tym kraju, że nawet od tego nie potrafią się powstrzymać... Brałam wszystko oczywiście na śmiech, że po raz kolejny mogłam poczuć się jak VIP. W takich sytuacjach tylko pozytywne nastawienie Nas ratuje przed ogólną irytacja. 

             Ostatnie dwie godziny jazdy już nie wiem jak przeżyłam. Brzydko mówiąc myślałam że jajko po  drodze zniosę. Tak się rozszalał ból klatki i pleców. No ale nie ma się co w sumie dziwić- 7 godzin jazdy zrobiło w końcu swoje. Dotarliśmy. Poszłam tylko szybko pod prysznic, mąż pościelił łóżko, zamontował odpowiednie drabinki do podciągania się i zapadłam w sen. Byłam już tak zmęczona, że nawet nie skupiałam się na towarzyszącym Mi bólu. Z rana szykowaliśmy się, żeby odebrać dzieci od dziadków. Po drodze zajechaliśmy jeszcze do apteki, żeby odebrać zamówione wcześniej leki. Kiedy zobaczyłam M. wychodzącego z wielką reklamówką leków z apteki aż się przeraziłam...

- Jezuuuu Ja mam to wszystko zjeść w ciągu miesiąca??? 
- Nie wiem. Sam się zaskoczyłem...

Na Moje szczęście, po głębszym przeanalizowaniu karty info okazało się że leki wypisane są na 2-3 miesiące. Biedny ten Mój żołądek. Niespodzianka dla dzieci udała się bardziej niż się spodziewaliśmy. Jula z Matim niczego nieświadomi siedzieli sobie przed tv kiedy weszliśmy wielkim krokiem. Krzyk, wisk i płacz towarzyszyły wszystkim na zmianę. A Mi szczególnie. Tak bardzo się stęskniłam za Nimi. Od 3 dni jestem w domu. Czuję się dobrze. Pomimo tego, że ból nadal towarzyszy Mi każdego dnia to czuję się jak nowo narodzona. W swoim otoczeniu, wśród najbliższych. Stęskniona za swoim łóżkiem i swoimi ścianami. Wprawdzie hektarów nie mam i nie ma gdzie spacerować za bardzo, ale ciesze się z tego co mam. Pomału próbuje coś robić, ale z mizernym skutkiem Mi to jeszcze wychodzi. Zresztą próbuje się stopować, bo M. powiedział, że jeszcze chwila a odwiezie Mnie z powrotem do szpitala. Chyba nabieram sił :) co bardzo Mnie cieszy, bo dość już obijania się. Czas- jak to Moja koleżanka mówi kwitnąć. 

W końcu mamy wiosnę!

                                                             

piątek, 8 kwietnia 2016

ODDZIAŁ



           Czwartek był koszmarny. Profesor znowu zarzucił kolejne tabsy, żeby uregulować ten poziom stężenia leków, a Mnie jak chwyciło w pewnym momencie złe samopoczucie to nie wiedziałam na jakim świecie żyje. Zmiana nastroju o 180 stopni, ból glowy, drgawki i ogolna flustracja na wszystko dookoła. Wieczorem na obchodzie leżąc półprzytomna na łóżku słyszę:

-No i jak sie Pani czuje??
-Pan profesor chce Mnie chyba wykończyć tymi lekami- bo tak się właśnie czuje.
-To minie. Przyjedzie Pani do Nas za dwa tygodnie i nawet nie będzie o tym pamiętać
-Yhmm jasne...

              Ale wstalam na drugi dzien i jak reka odjął wszystko. Jedynie co to plecy i klatka. Jedno promieniuje na drugie a Ja chodzę jak połamana. No ale przebudziłam sie, ogarnelam i czekałam na dalsze instrukcje. Pierwsza rzeczą bylo pobranie jeszcze krwi na badania. I czekałam na biopsję. Ok godz 11 ubrana w zielony kaftanik pojechalam na humodynamike. Z przerażeniem w oczach myślałam juz jak tu uciekać jakby przyszedł ten sam sadysta na którego ostatnio trafiałam. Ale przywitał Mnie bardzo sympatyczny lekarz, który powiedzial ze będzie wykonywał badanie. Bylam w niebie i trafiłam na prawdziwego Anioła delikatności. Uff w końcu 😊 Wyjechałam lekko obolała ale szczęśliwa. Po dwóch godzinkach przyszedł profesor:

-W końcu osiągnęłem to co chciałem. Wprawdzie stężenie jest teraz za wysokie, ale to zmniejszymy dawkę advagrafu i będzie dobrze. Biopsja wyszla bez odrzutu. Czyli co? Idziemy do domu??
-No oczywiście! -zeby nie uszy, mój uśmiech byłby naokoło Glowy 😊😊 Ale Panie profesorze. No i się zaczęły latwe i te trudniejsze pytania. Co, jak, a gdyby coś... I tak sobie rozmawialismy póki wszystkiego sie nie dowiedziałam i spokojnie mogłam zacząć sie pakować.

                Tak wiec. 20 dni po przeszczepie serca wyszłam w końcu do domu. Po ciężkich dniach okupionych bólem, złością, wszelakimi nakłuciami i męczycielską rehabilitacja. Stoczyłam ogromna walkę o swoje zdrowie, lepsze samopoczucie i nowe życie. To nie jest łatwy orzech do zgryzienia, jednak dopiero teraz kiedy przeszłam to wszystko mogę powiedziec, ze warto bylo. Ze szpitala wyszłam jak na skrzydłach i szczęśliwa jak nigdy wczesniej. Teraz wiem ze musiałam podjąć to wyzwanie. I że będzie juz tylko lepiej...
Dowiedziałam się dziś również, że trzy dni temu straciłam swojego przyjaciela... Z Sebą poznaliśmy się w Zabrzu na badaniach. Wspieraliśmy się nawzajem i dużo rozmawialiśmy o tym jak dalej będziemy żyć i funkcjonować. Czy doczekamy do innego, lepszego życia. Pamiętam jak wysłałam Mu wiadomość, że jest dla Mnie serce- że jadę. Słowa które wtedy usłyszałam zapamiętam na zawsze. To one dodawały mi siły do walki, żeby myśleć pozytywnie. A teraz już go nie ma...nie doczekał naszego spotkania i nowego serduszka. Wspólnej kawy też już nie będzie. Wierzę jednak, że jest Mu lepiej tam gdzie jest... Zawsze pozostanie w Moich wspomnieniach. Teraz mam dwa tygodnie odpoczynku- do kolejnej biopsji. Wyleczę te swoje plecy moze w końcu i nacieszę sie obecnością swoich kochany dzieci za którymi juz sie szalenie stesknilam.    

No to w drogę!



środa, 6 kwietnia 2016

ODDZIAŁ


            Wczorajsze pól dnia przespałam i przeleżałam. Najpierw rehabilitacja Mnie wymęczyła, to od razu po przyjściu a sale zapadlam w sen, a pozniej wszystko co możliwe zaczęło Mnie boleć. Szyja po biopsji narywa tak, ze wszystko Mi promieniuje na głowę i plecy. Normalnie kosmos jakiś. Szybciej do tego domu wyjść bo przyjdzie Mi tu zwariować z bólu. 

            Popołudniu jakoś się rozruszałam i juz bylo lepiej. Ogarnelam sie i poszłam z mężem na spacer. Przy okazji zahaczyliśmy o kuchnie bo zachciało Mi się kawy. Wracając widzę na korytarzy lekarza i jakas kobietę. I słyszę: -właśnie Pani Joanna juz idzie to proszę z Nią porozmawiać. Zbliżam sie...

-Dzien dobry. Jestem z telewizji TVN. Przyslał Nas Prof. Powiedzial, ze na oddziale jest swiezynka po przeszczepie. Czy zgodzilaby sie Pani udzielić krótkiego wywiadu??
-Ja???? O jezuu. No nie wiem...-juz sobie pomyślałam: jeszcze tam Mnie nie bylo 😃 no dobrze, jesli profesor prosił...
-To zaraz koledzy przyjdą.

             I sie zaczęło...Wróciłam na sale, przybiegly Panie salowe szybko ogarnac sytuacje-chociaż tutaj czysto na blysk to jeszcze podłogę zmywaly, sasiadka obok z lozka w te pędy zaczela sprzatac na swojej szafce, mąż nogi za pas i uciekl na korytarz... Matko co za akcja 😃😃 Stałam, obserwowalam i sie śmiałam jak szalona. Chyba tego bylo Mi trzeba. Jak przyszli Panowie to byłam tak wyluzowana, ze mogłabym gadać i gadać i gadać. I tak oto zabłysłam w świetle jupiterów w Faktach TVN o godz 19:00 Fajne przeżycie i duzo pozytywnej energii Mi to dodało.
Jak to moja siostra podsumowała pozniej- no Ty to gdzie sie pojawisz to zawsze narozrabiasz 😃😃 Ale czy życie nie jest przez to piękniejsze??? No jest!
Tak wiec żyjmy i cieszmy sie z kazdej danej Nam chwili.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

ODDZIAŁ



              Niedziela minęła bardzo fajnie. Przyjechała do Mnie G. i spędziliśmy razem czas po późnego popołudnia. Wstrzymuje sie z odwiedzinami, bo fruwają te zarazki wszędzie i boje się zeby czegos nie załapać przed wyjściem do domu. Ale Ją chciałam zobaczyć. Taka Moja terapeutka z Niej cudowna. Przyjaźnimy sie ponad 3 lata i wiem, ze zawsze mogę na Nią liczyć. Dlatego bardzo pozytywnie oddziaływała na Mnie jej wizyta.

              Pod wieczór dorwał Mnie znowu niesamowity bol glowy. Ale tak potężny, ze trzymał do dzis dnia. Jak na chwile mijał po lekach przeciwbólowych i okładach, tak zaraz wracał jak bumerang. Klatka i plecy bolały swoja droga a Ja leżałam półprzytomna w łóżku, bo nie miałam sily nawet podnieść Glowy. Koszmar jakiś. Kiedys zastanawiałam sie jak wysoki mam w sobie próg bólu. No to teraz właśnie sprawdzam...

                Dziś czekałam od rana na biopsję. Okolo 9 pojechalam na hemodynamike. Delikatnie podpytując asystentke lekarza zapytałam kto dzis będzie robił biopsję, bo mam nadzieje ze nie ten lekarz co ostatnio. Ale musiałam poczekać aż przyjdzie, bo sama nie wiedziała. Przygotowana juz do badania leżałam na stole kiedy to przyszedł lekarz i zaczął robic badanie. Pierwsza myśl- Chryste Panie następny sadysta Mi sie trafił. Zaciskalam zeby jak mogłam, ale juz miałam go zapytać czy nie jest przypadkiem kawalerem, bo kompletnie brakuje Mu delikatności do kobiet. Po kilku uwagach i pytaniach jak długo jeszcze dotrwałam do końca. Lekarz żegnając sie ze Mną po udanym zabiegu, odkrył specjalna płachtę którą miałam przykrytą głowę i mówi:

-Ooo a Ja Pani ostatnio tez robiłem biopsję.

Mniemam że napewno zobaczył Moje mordercze spojrzenie które rzuciłam w jego kierunku bo szybko sie zmył z sali. I jego szczęście. Popołudniu przyszedł profesor z wynikiem biopsji. Siedzę sobie szczęśliwa na łóżku, bo wiem jaki jest wynik...

-No i niestety. Z jednego weszliśmy na drugie. Nie mogę Cie wypuścić do domu. Biopsja wyszla dobrze- bez odrzutu, ale hemoglobina spadla i musimy przetoczyć krew. Jednak problem jest większy gdzie indziej. Spadło stężenie lekow immunosupresyjnych. Bardzo dużo. I musze znaleźć przyczynę zanim Cie wypuszczę do domu. Proponuje Ci takie rozwiazanie- codziennie będziemy mierzyć stężenie lekow i zrobimy w piatek kolejna biopsję. Jak będzie juz dobrze to puszcze Cie na weekend do domu.
-Ale Panie profesorze...to znowu będzie wieksza dawka lekow?? Ja po ostatniej nie mogłam sie pozbierać... A przyjmuje i tak ogromne dawki.

             Puściły emocje. Łzy leciał Mi jak groch. Moze dlatego ze nastawiłam sie juz na wyjście do domu...a to najgorsze co moze być. No nic...musze jakos to przeczekać. Lepiej tak niż bym miala za dwa dni wracać na sygnale do Nich- tak Mi powiedział. Tylko jak mam teraz powiedziec swoim dzieciom, ze mama( i tata ktory jest tu caly czas ze Mna) jednak jeszcze nie wraca. 

sobota, 2 kwietnia 2016

ODDZIAŁ



              Kolejny nieciekawy dzień mam za sobą. Zaczął sie rehabilitacją na której musiałam stopniowo więcej ćwiczyć. Mostek sie pięknie zrasta, ale niesie to za sobą ból przy każdym nawet delikatnym cwiczeniu na rozciąganie. Pojezdzilam tez sobie na rowerku. Niedługo bo 3razy po 3 minuty. Miałam w planach jeszcze pochodzic po schodach, ale bylam juz tak blada ze zmęczenia, ze pielegniarka odwiozla Mnie na wózku na sale. Tam od razu padlam spać na lóżko jak nieżywa. Ciężko jeszcze z ta moja wydolnością oddechowa... Okolo południa znowu dopadl Mnie mega bol glowy. Masakra. Leki przeciwbólowe szły już w dawka podwójnych a tu nic nie pomagało. W efekcie za pewna radą mąż biegał naokoło lóżka i robił Mi zimne okłady na głowę, zeby troche ulżyło. Przespałam prawie caly dzień. Minęło wszystko dopiero późnym popołudniem. Jak pomyśle, ze jutro może czekać Mnie to samo- zanim organizm przyzwyczai sie do lekow to juz Mi słabo. Na koniec dnia nastrój Mój znacznie sie poprawił, bo zrobiłam kolejny krok na przód i bylam sama w łazience na wieczornej toalecie. Ekipa asekuracyjna stala pod drzwiami i co raz pytala czy wszystko w porządku a Ja bylam mega szczęśliwa. Dla innych moze wydawać sie to Malo wazna rzeczą, ale dla Mnie wzięcie samej prysznica, ubranie sie i ogarniecie jest prawie jak cud świata. Wieczorem dostałam jeszcze malej temperatury. Ale to był chyba lekki wyskok, bo po godzinie wszystko wróciło do normy.

            Dziś minęły juz 2 tygodnie od przeszczepu. Nawet nie wiem kiedy to zleciało. Nie wiem i chyba nie chce tego wspominać. To co było minęło i nie ma co rozgrzebywac starych rzeczy. Teraz najważniejsze aby myśleć do przodu i zacząć planować przyszłość i powrot do normalności. Bo to codziennie teraz zajmuje Moja głowę. Przed chwila byla wizyta profesora. Spojrzawszy w karty badan stanął zadowolony i powiedzial, ze właśnie na takie wyniki czekal. Są idealne. Teraz czekamy na kolejna biobsje.

Dostałam skrzydeł.

piątek, 1 kwietnia 2016

ODDZIAŁ



              Zmienne mam nastroje. Raz jest wszystko w porządku raz huśtam sie emocjonalnie na krawędzi. Wiem, ze to od leków. Jeszcze wczoraj dodatkowo profesor zwiększył Mi dawki leków immunosupresyjnych o 3mg. Glowa Mi bolała cały dzien prawie i byłam jakaś nieogarnięta. Najchetniej bym spala albo siedziala caly dzien w sali. A przeciez trzeba sie ruszać. Mostek juz się zrasta i swoja droga tak Mnie boli, ze każde ćwiczenia rehabilitacyjne na których musze go delikatnie rozciągać kończą sie odlotem na łóżku po środkach przeciwbólowych.


             Noc znowu minęła nieciekawie za sprawą pleców oczywiście. Już nie wiem jak sobie z tym radzić. Masuja Mnie codziennie, dodatkowo wieczorem jeszcze mąż troche pomizia, a i tak w nocy się budzę z koszmarnym bólem i spać nie mogę. Wrócę do domu to zapewne przejdzie jak bede inaczej funkcjonować, ale jak teraz żyć?? :( Bujam się tak z dnia na dzień, zeby jak najszybciej wyjść z tego szpitala i miec to wszystko za sobą.



czwartek, 31 marca 2016

ODDZIAŁ



             Wczoraj miałam urodziny. Te pierwsze ☺ Odwiedziła Mnie Moja Anielica, ktora od samego poczatku, kiedy dostałam Tel z wezwaniem do przeszczepu byla gdzies obok Mnie. Jej obecność- nawet telefoniczna byla dla Mnie ogromnym wsparciem w tym czasie. Przechodziła to samo co Ja pare miesięcy temu i jej rady byly dla Mnie jak miód na serce. Z okazji "przeszczepiku" podarowala Mi przepiękna rzecz, którą wzruszyła Mnie do łez. Ale najważniejsze...kiedy weszła do Mojego pokoju i zobaczyłam jak kwitnąco wygląda i ta radość w jej oczach to stwierdziłam, ze jesli tak wyglądają ludzie 5 miesięcy po przeszczepie to jestem skłonna sie jeszcze pomęczyć i znieść troche bólu 😁 Niesamowite! Dodała Mi takiego powera, ze nie pozostalo Mi nic innego jak zbierać sie w sobie- nie marudzić i jak najszybciej sie regenerować. A idzie Mi to coraz lepiej.

           Od dwóch dni jestem juz na ogólnej sali. Komfort nie do opisania.  Pokój 2-osobowy, bez nadzoru pielęgniarek. Parapet zapełniony, lodowka pelna a Mi apetyt rośnie i rośnie. Profesor zadowolony, Ja tym bardziej bo nabieram więcej sil. Chociaz...z lekka musze przystopowac, bo zamiast wyjsc to Mnie wytocza z tego szpitala 😁😁 Wszelkie dolegliwości minęły, jeszcze tylko zmagam sie z podrażnieniem gardla po rurce intubacyjnej. Ale dostaje cos na plukanie jamy ustnej wiec lada dzien i to powinno minąć. Wczorajszy obchód profesorski wprawil Mnie w lekkie zdumienie:

-No i co tam ciekawego słychać?? Jak sie dzis czujemy??
-Dobrze Panie profesorze. Wszystko idzie w jak najlepszym kierunku
-Innej odpowiedzi się nie spodziewałem, zważywszy ze wyniki są bardzo dobre i pomimo ze myśleliśmy, ze będą jakies wyskoki to Pani idzie jak burza z piorunami. Gratulacje! W takim razie w poniedziałek robimy 3 biopsję i jak będzie wszystko w porządku- a nie przewiduje nic innego to idziemy do domu. Za tydzień przyjedzie juz Pani z domu na czwarta biopsję.
-Cooo??? Ale jak to? Profesorze Ja juz będę cicho siedzieć obiecuje- nie musicie Mnie tak szybko wyrzucać 😁
-(śmiech) Ale nie ma potrzeby zeby Panią tutaj trzymać. Zważywszy na to jakie są wyniki, lepiej będzie jak zacznie sie Pani regenerowac w domu w otoczeniu swoich bakteri niż tutaj gdzie jest Pani narażona na różne infekcje szpitalne.

             Cóż mogę powiedzieć.....aaaaa! 😃😃😃 Moja radość jest nieziemska. Wiem ze to jeszcze 5 dni i wszystko się moze wydarzyć, ale ta wiadomość dodała Mi skrzydeł. Dzis jeszcze czeka Mnie holter i codzienne wyciskanie potow na morderczych rehabilitacjach.
Nie bede oszukiwać i pisać, że jest super, bo chwilami bylo naprawde Ciężko. Dwa dni temu miałam wielki kryzys. Bylam pod prysznicem i z wielkim trudem wyszłam do sali. Usiadłam na lóżko i płakałam jak małe dziecko. Z bezsilności, ze zmęczenia i ogólnej rozdartosci. Ciężko Mi bylo nawet sie ubrac i wgramolic na lóżko. Ale przeszlo...wszystko przechodzi. Bol mija, a z tym co siedzi w naszej glowie zawsze można sobie poradzić. Najważniejsze to nie dać sie zepchnąć na dno i walczyć. Walczyć kazdego dnia o pozytywne myślenie mimo wszystko!


To pomaga.

wtorek, 29 marca 2016

IK



             Cudowny wczoraj miałam dzień. Mimo jeszcze lekkich dyskomfortów bólowych, czułam ze odżyłam i nabieram sił. Woda zeszła ze Mnie juz prawie do konca, mdłości i wymioty poszły w zapomnienie. Znowu zaczęłam spacerowac po korytarzu i byc na tyle przytomna zeby wiedzieć co się naokoło Mnie dzieje. Apetytu dostałam takiego, ze niedługo wydreptam własną ścieżkę do lodówki. Nie powiem ze jest cudownie, bo wszystko jest jeszcze świeże i bol caly czas daje o sobie znać, ale to juz nie porównanie co bylo wczesniej. Dzien wczesniej miałam lekki kryzys. Naryczałam się chyba za wszystkie czasy, ale pomogło. Od tego czasu załapałam powera i ruszyłam z kopyta. Bardzo dużo pije wody, zeby pobudzić te swoje nerki do co raz to lepszej pracy- co daje niesamowite efekty. I dumę dla Mnie jak na obchodzie profesor mówi:

-Jestem pod wrażeniem. Wczoraj bylo masakrycznie a dzis nie do poznania. Odstawiamy leki moczopędne, bo jak widać Nasza pacjentka idzie szybciej niż mogłem sie spodziewać.
-Panie profesorze, Ja to w sumie mogę i do domu juz isc 😁 -nie byłabym sobą gdyby tego nie powiedziała
-Wiedziałem, ze będą z Nia problemy 😜😁 i zwraca sie do pielegniarek-znajdźmy jej jakas izolatke moze lepiej z monitoringiem, bo Nam jeszcze nawieje ze szpitala 😃😃

                Jednym słowem - czuje ze wracam do sil. Pomalu, pomalu i do przodu. Boże jaka jestem szczęśliwa! Wiem, ze każdy organizm przechodzi wszystko inaczej...Ale patrząc dzis na swoja kartę z pobytu i czytając, ze w 2 drugiej dobie po tak poważnej operacji zeszlam z lozka i siedzialam na POPie na specjalnym fotelu i juz się rehabilitowalam- w 3dobie juz spacerowalam po sali to sama się zastanawiam stad u licha we Mnie tyle samozaparcia i siły. Tak wiec jak wszystko będzie dobrze- w połowie kwietnia wyfrune stad jak nowo narodzona ptaszyna. I tego się uparcie trzymam.

              Dzis kolejna biopsja za Mną. Denerwowałam sie strasznie. Nie powiem ze bylo ok, bo lekarz, który robił zabieg do delikatnych nie należał. Szczęście jego, ze miałam dość skrępowane ręce bo chyba bym go oskubała. Na koniec musiałam oczywiście zrobic show i wyjechałam z hemodynamiki pod tlenem. Nie wiem czy to ze stresu- czy jak ale dostałam duszności. Wróciłam na sale i poszłam spać. Po dwóch godzinach przyszedł profesor i kiedy zobaczyłam ze uśmiecha sie od ucha do ucha to wiedziałam, ze po raz kolejny jestem góra!


Kolejna biopsja bez odrzutu ❤❤❤     

poniedziałek, 28 marca 2016

IK



                 Rekonwalescencja po przeszczepie serca jest bardzo ciezka. Człowiek walczy sam ze sobą i na każdy możliwy sposób próbuje sobie pomoc. Nastroje tez są jak w ruletce- raz dobrze, raz na tyle zle ze nie ma sily na nic. Kolorowo i u Mnie tez nie ma. Wczoraj przespalam pól nocy- zawsze to juz krok to przodu. Ale w dzień myślałam ze jajko wręcz z niosę. Poteżne dawki lekow ktore biore, sieja spustoszenie w Moim organizmie. I modle się tylko, zeby jak najszybciej wszystko się ustabilizowalo. Mdlosci od rana, wymioty, drzenie rak i mrowienie całego ciała. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wszystko Mnie drażniło. Leki przeciwbólowe szly juz prawie jeden po drugim. I jeszcze to osłabienie organizmu przez lek moczopedny. Juz nawet odpuscilam sobie spacery po korytarzu, bo Przez częste wychodzenie do wc ledwo wlóczylam nogami. Czasami dla rozrywki mąż powozil Mnie wózkiem po oddziale. Prawie pod wieczor- nastalo lepsze samopoczucie. Umylam się i z nadzieja, ze jutro nastanie kolejny piękny dzien poszlam spać. Udalo sie przespać znowu kilka godzin. Ale jest godz po 03:17 a ja jak sowa siedzę na łóżku i czekam aż bol przestanie o sobie dawać znać. Pielegniarka troche Mi rozmasowała plecy, wiec zaraz poloze się z nowu spać. Próbuje unikać jak najmniej tych leków przeciwbólowych, zeby się organizm nie przyzwycxzail, ale inaczej nie idzie funkcjonować bez Nich.

                  Bardzo dużo osób codziennie Mnie wspiera w tym wszystkim. I dziękuję Im bardzo za to ze są i chociaż próbują Mnie zrozumieć w tych rozchwianych emocjonalnie momentach mojego zycia. Ale najwięcej daje Mi możliwość tego, ze mogę sobie ponarzekać dla osób, które przechodzily to samo co Ja. Oni wiedza sami co musieli przejść zeby teraz bylo dobrze. Mogę się wyżalić, popłakać i dzieki im radom jakos pomalu pomalu iść do przodu.

                 Pilnuje sie tylko zeby nie popaść w jakaś depresje, bo w takim przypadku to jest chwila moment i człowiek siedzi na dnie. Walczę każdego dnia o swój dobry komfort psychiczny na tyle abym mogłam normalnie funkcjonować. I marze...o szybkim powrocie do swoich kochanych dzieciaczkow, o wspólnych chwilach spędzonych po Moim powrocie i o tych górach rzecz jasna 😊 Póki co daje Mi to ogromną sile do pozytywnego kopa na kolejny dzień!

sobota, 26 marca 2016

IK



              Po wczorajszej fatalnej nocy bylam tak wyczerpana fizycznie, ze nad ranem znalazłam sobie "wymarzona" pozycje do spania. Pisze tak, bo później Pani pielegniarka mowila do Mojego męża, ze jeszcze takich piruetow na łóżku u siebie nie widzieli 😁 w efekcje przespalam 1.5godz. Siostry wiedziały, jak bardzo cierpialam w nocy i naprawde chciały Mi pomoc...masowaly Mnie, siedziały ze Mną żebym nie byla sama. Osobiscie dostalyby ode Mnie Medal dla nich za ich prace. Po śniadaniu przyszedl profesor. Zważywszy na Moje wielkie jak bania nogi zlecil furosemid w pompie, zeby pozbyć sie nadmiaru wody. Przykluli Mnie do łóżka. Nie dlatego, że tak trzeba bylo, ale jak zaczęłam chodzić do łazienki to straciłam sily całkowicie. Zmęczenie po nieprzespanej nocy, wymioty ktore dokuczaja Mi w ciagu dnia(efekt leków)-tez swoje dało napewno, tak wiec nie mając wiele do wyboru zgodzilam sie na basen obok lóżka. W miedzy czasie jeszcze miałam przyjemność doświadczyć masażu pleców przez Panią rehabilitantke. Bylam w niebie....😊😊


           Popoludnie spędziliśmy na oglądaniu wiec tv a mój mąż na bieganiu do sklepu, bo żona miala co raz to nową zachcianke jedzeniową. Dodam ze sam chcial 😁 nie bylo to pod żadna presja z Mojej strony. Ale czy widok męża idącego do sklepu specjalnie na poszukiwania rzodkiewki w Wielką Sobotę- w ten rozhisteryzowany tlum zakupoholików nie jest - bezcenny?? 😊 Jest!


          Wieczorem za to dostałam niesamowita niespodziankę. Działając wszyscy pod teoria spisku- wszyscy nawet pielegniarki, wprowadzili do Mojej sali dwójkę Naszych przyjaciół. Przyjechali specjalnie ponad 600km zeby sie ze Mną zobaczyć...Nie musze chyba opisywać co za radość była w Moich oczach. W moment z rozleniwionej istoty na łóżku przerodzilam sie w pelna energii swoja Ja. Jakbym dostala skrzydeł. Uśmiech nie schodzil Mi z twarzy. Im zreszta też. Coś cudownego poczuc jak kontakt bliskich osób zmienia Twoje nastawienie w tak ciężkich do Ciebie chwilach. Bo nie zawsze jest tak fajnie i kolorowo. Swoje trzeba przejść. Jedno sie konczy- to drugie sie zaczyna i tak w kolko. Ale juz wychodzę na dobra- tą pozytywna stronę Swojej mocy i wiem, ze jak juz dalam rade dzisiejsza noc przespać bez bólu i bez udziału żadnych leków to będzie juz tylko lepiej 😊😊😊




piątek, 25 marca 2016

IK


           To juz tydzień...Zleciało nie wiem kiedy. Na zegarku pokazuje godz 03:23 a Ja nie śpię. To juz czwarta noc z rzędu. I kolejna nie przespana. Nic nie pomaga na ten mój kark. Te lekkie leki przeciwbólowe które podają to mogę dostawać jak wode do picia, masowanie na niewiele sie przydaje ale zawsze chociaż trochę. Rano przyjdzie profesor to musze go poprosić o jakas lepsza pomoc bo poprostu nie wyrabiam. Nigdy nie musiałam walczyć z tak silnym bólem przez tyle dni. Nie mogę normalnie funkcjonować , bo w ciagu dnia jestem prawie nieprzytomna ze zmęczenia. Wiec jak mam się regenerować? Wiem ze wszystko przejdzie...każdy tak mówi, ale Mnie to pomalu wykańcza. I emocjonalnie i psychicznie. Ostatnie dni minęły w sumie spokojnie. Duzo sie staram spacerować po korytarzu żeby rozruszać te swoje ciało, a przy okazji pozbyć sie wody ktora nagromadzila sie w nogach. Wyglądam jak jakies monstrum takie balony sie zrobily. Wczoraj dostałam dodatkowe dawki furosemidu, to mąż Mnie musial juz wozic wózkiem do łazienki bo nie miałam sily chodzić co 20min na kibelek. Zawsze to jaka atrakcja 😁 Na rehabilitacji dzis troche juz jeździłam na roweryku stacjonarnym i ćwiczyliśmy oddechy klatki piersiowej. Nie powiem zmęczona przyszłam i nawet Mnie mostek bolał. Ale to normalne. Juz sie wypytałam wszystkiego- jak to Ja 😉

          Przed Nami święta. Moje będą w szpitalu. Tesknie za dziećmi, ale wiem ze są pod bardzo dobra opieka i napewno będą miały wspaniale święta. My pobujamy sie troche po oddziale, moze zrobimy sobie jakies lekkie Wielkanocne sniadanie i będzie dobrze. Mąż jest caly czas obok Mnie . Jest wspaniały w tym co robi, jak na każdy kroku Mi pomaga i motywuje Mnie do ciaglej walki bo wie, ze jak sie szybko zacznę regenerować to pójdę jak burza.


         We wtorek kolejna biopsja i jak wszystko będzie dobrze-a będzie! To przeniosę sie juz ze wszystkimi swoimi duperelkami na normalna sale. Juz nie mogę się doczekać.