czwartek, 31 marca 2016

ODDZIAŁ



             Wczoraj miałam urodziny. Te pierwsze ☺ Odwiedziła Mnie Moja Anielica, ktora od samego poczatku, kiedy dostałam Tel z wezwaniem do przeszczepu byla gdzies obok Mnie. Jej obecność- nawet telefoniczna byla dla Mnie ogromnym wsparciem w tym czasie. Przechodziła to samo co Ja pare miesięcy temu i jej rady byly dla Mnie jak miód na serce. Z okazji "przeszczepiku" podarowala Mi przepiękna rzecz, którą wzruszyła Mnie do łez. Ale najważniejsze...kiedy weszła do Mojego pokoju i zobaczyłam jak kwitnąco wygląda i ta radość w jej oczach to stwierdziłam, ze jesli tak wyglądają ludzie 5 miesięcy po przeszczepie to jestem skłonna sie jeszcze pomęczyć i znieść troche bólu 😁 Niesamowite! Dodała Mi takiego powera, ze nie pozostalo Mi nic innego jak zbierać sie w sobie- nie marudzić i jak najszybciej sie regenerować. A idzie Mi to coraz lepiej.

           Od dwóch dni jestem juz na ogólnej sali. Komfort nie do opisania.  Pokój 2-osobowy, bez nadzoru pielęgniarek. Parapet zapełniony, lodowka pelna a Mi apetyt rośnie i rośnie. Profesor zadowolony, Ja tym bardziej bo nabieram więcej sil. Chociaz...z lekka musze przystopowac, bo zamiast wyjsc to Mnie wytocza z tego szpitala 😁😁 Wszelkie dolegliwości minęły, jeszcze tylko zmagam sie z podrażnieniem gardla po rurce intubacyjnej. Ale dostaje cos na plukanie jamy ustnej wiec lada dzien i to powinno minąć. Wczorajszy obchód profesorski wprawil Mnie w lekkie zdumienie:

-No i co tam ciekawego słychać?? Jak sie dzis czujemy??
-Dobrze Panie profesorze. Wszystko idzie w jak najlepszym kierunku
-Innej odpowiedzi się nie spodziewałem, zważywszy ze wyniki są bardzo dobre i pomimo ze myśleliśmy, ze będą jakies wyskoki to Pani idzie jak burza z piorunami. Gratulacje! W takim razie w poniedziałek robimy 3 biopsję i jak będzie wszystko w porządku- a nie przewiduje nic innego to idziemy do domu. Za tydzień przyjedzie juz Pani z domu na czwarta biopsję.
-Cooo??? Ale jak to? Profesorze Ja juz będę cicho siedzieć obiecuje- nie musicie Mnie tak szybko wyrzucać 😁
-(śmiech) Ale nie ma potrzeby zeby Panią tutaj trzymać. Zważywszy na to jakie są wyniki, lepiej będzie jak zacznie sie Pani regenerowac w domu w otoczeniu swoich bakteri niż tutaj gdzie jest Pani narażona na różne infekcje szpitalne.

             Cóż mogę powiedzieć.....aaaaa! 😃😃😃 Moja radość jest nieziemska. Wiem ze to jeszcze 5 dni i wszystko się moze wydarzyć, ale ta wiadomość dodała Mi skrzydeł. Dzis jeszcze czeka Mnie holter i codzienne wyciskanie potow na morderczych rehabilitacjach.
Nie bede oszukiwać i pisać, że jest super, bo chwilami bylo naprawde Ciężko. Dwa dni temu miałam wielki kryzys. Bylam pod prysznicem i z wielkim trudem wyszłam do sali. Usiadłam na lóżko i płakałam jak małe dziecko. Z bezsilności, ze zmęczenia i ogólnej rozdartosci. Ciężko Mi bylo nawet sie ubrac i wgramolic na lóżko. Ale przeszlo...wszystko przechodzi. Bol mija, a z tym co siedzi w naszej glowie zawsze można sobie poradzić. Najważniejsze to nie dać sie zepchnąć na dno i walczyć. Walczyć kazdego dnia o pozytywne myślenie mimo wszystko!


To pomaga.

wtorek, 29 marca 2016

IK



             Cudowny wczoraj miałam dzień. Mimo jeszcze lekkich dyskomfortów bólowych, czułam ze odżyłam i nabieram sił. Woda zeszła ze Mnie juz prawie do konca, mdłości i wymioty poszły w zapomnienie. Znowu zaczęłam spacerowac po korytarzu i byc na tyle przytomna zeby wiedzieć co się naokoło Mnie dzieje. Apetytu dostałam takiego, ze niedługo wydreptam własną ścieżkę do lodówki. Nie powiem ze jest cudownie, bo wszystko jest jeszcze świeże i bol caly czas daje o sobie znać, ale to juz nie porównanie co bylo wczesniej. Dzien wczesniej miałam lekki kryzys. Naryczałam się chyba za wszystkie czasy, ale pomogło. Od tego czasu załapałam powera i ruszyłam z kopyta. Bardzo dużo pije wody, zeby pobudzić te swoje nerki do co raz to lepszej pracy- co daje niesamowite efekty. I dumę dla Mnie jak na obchodzie profesor mówi:

-Jestem pod wrażeniem. Wczoraj bylo masakrycznie a dzis nie do poznania. Odstawiamy leki moczopędne, bo jak widać Nasza pacjentka idzie szybciej niż mogłem sie spodziewać.
-Panie profesorze, Ja to w sumie mogę i do domu juz isc 😁 -nie byłabym sobą gdyby tego nie powiedziała
-Wiedziałem, ze będą z Nia problemy 😜😁 i zwraca sie do pielegniarek-znajdźmy jej jakas izolatke moze lepiej z monitoringiem, bo Nam jeszcze nawieje ze szpitala 😃😃

                Jednym słowem - czuje ze wracam do sil. Pomalu, pomalu i do przodu. Boże jaka jestem szczęśliwa! Wiem, ze każdy organizm przechodzi wszystko inaczej...Ale patrząc dzis na swoja kartę z pobytu i czytając, ze w 2 drugiej dobie po tak poważnej operacji zeszlam z lozka i siedzialam na POPie na specjalnym fotelu i juz się rehabilitowalam- w 3dobie juz spacerowalam po sali to sama się zastanawiam stad u licha we Mnie tyle samozaparcia i siły. Tak wiec jak wszystko będzie dobrze- w połowie kwietnia wyfrune stad jak nowo narodzona ptaszyna. I tego się uparcie trzymam.

              Dzis kolejna biopsja za Mną. Denerwowałam sie strasznie. Nie powiem ze bylo ok, bo lekarz, który robił zabieg do delikatnych nie należał. Szczęście jego, ze miałam dość skrępowane ręce bo chyba bym go oskubała. Na koniec musiałam oczywiście zrobic show i wyjechałam z hemodynamiki pod tlenem. Nie wiem czy to ze stresu- czy jak ale dostałam duszności. Wróciłam na sale i poszłam spać. Po dwóch godzinach przyszedł profesor i kiedy zobaczyłam ze uśmiecha sie od ucha do ucha to wiedziałam, ze po raz kolejny jestem góra!


Kolejna biopsja bez odrzutu ❤❤❤     

poniedziałek, 28 marca 2016

IK



                 Rekonwalescencja po przeszczepie serca jest bardzo ciezka. Człowiek walczy sam ze sobą i na każdy możliwy sposób próbuje sobie pomoc. Nastroje tez są jak w ruletce- raz dobrze, raz na tyle zle ze nie ma sily na nic. Kolorowo i u Mnie tez nie ma. Wczoraj przespalam pól nocy- zawsze to juz krok to przodu. Ale w dzień myślałam ze jajko wręcz z niosę. Poteżne dawki lekow ktore biore, sieja spustoszenie w Moim organizmie. I modle się tylko, zeby jak najszybciej wszystko się ustabilizowalo. Mdlosci od rana, wymioty, drzenie rak i mrowienie całego ciała. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wszystko Mnie drażniło. Leki przeciwbólowe szly juz prawie jeden po drugim. I jeszcze to osłabienie organizmu przez lek moczopedny. Juz nawet odpuscilam sobie spacery po korytarzu, bo Przez częste wychodzenie do wc ledwo wlóczylam nogami. Czasami dla rozrywki mąż powozil Mnie wózkiem po oddziale. Prawie pod wieczor- nastalo lepsze samopoczucie. Umylam się i z nadzieja, ze jutro nastanie kolejny piękny dzien poszlam spać. Udalo sie przespać znowu kilka godzin. Ale jest godz po 03:17 a ja jak sowa siedzę na łóżku i czekam aż bol przestanie o sobie dawać znać. Pielegniarka troche Mi rozmasowała plecy, wiec zaraz poloze się z nowu spać. Próbuje unikać jak najmniej tych leków przeciwbólowych, zeby się organizm nie przyzwycxzail, ale inaczej nie idzie funkcjonować bez Nich.

                  Bardzo dużo osób codziennie Mnie wspiera w tym wszystkim. I dziękuję Im bardzo za to ze są i chociaż próbują Mnie zrozumieć w tych rozchwianych emocjonalnie momentach mojego zycia. Ale najwięcej daje Mi możliwość tego, ze mogę sobie ponarzekać dla osób, które przechodzily to samo co Ja. Oni wiedza sami co musieli przejść zeby teraz bylo dobrze. Mogę się wyżalić, popłakać i dzieki im radom jakos pomalu pomalu iść do przodu.

                 Pilnuje sie tylko zeby nie popaść w jakaś depresje, bo w takim przypadku to jest chwila moment i człowiek siedzi na dnie. Walczę każdego dnia o swój dobry komfort psychiczny na tyle abym mogłam normalnie funkcjonować. I marze...o szybkim powrocie do swoich kochanych dzieciaczkow, o wspólnych chwilach spędzonych po Moim powrocie i o tych górach rzecz jasna 😊 Póki co daje Mi to ogromną sile do pozytywnego kopa na kolejny dzień!

sobota, 26 marca 2016

IK



              Po wczorajszej fatalnej nocy bylam tak wyczerpana fizycznie, ze nad ranem znalazłam sobie "wymarzona" pozycje do spania. Pisze tak, bo później Pani pielegniarka mowila do Mojego męża, ze jeszcze takich piruetow na łóżku u siebie nie widzieli 😁 w efekcje przespalam 1.5godz. Siostry wiedziały, jak bardzo cierpialam w nocy i naprawde chciały Mi pomoc...masowaly Mnie, siedziały ze Mną żebym nie byla sama. Osobiscie dostalyby ode Mnie Medal dla nich za ich prace. Po śniadaniu przyszedl profesor. Zważywszy na Moje wielkie jak bania nogi zlecil furosemid w pompie, zeby pozbyć sie nadmiaru wody. Przykluli Mnie do łóżka. Nie dlatego, że tak trzeba bylo, ale jak zaczęłam chodzić do łazienki to straciłam sily całkowicie. Zmęczenie po nieprzespanej nocy, wymioty ktore dokuczaja Mi w ciagu dnia(efekt leków)-tez swoje dało napewno, tak wiec nie mając wiele do wyboru zgodzilam sie na basen obok lóżka. W miedzy czasie jeszcze miałam przyjemność doświadczyć masażu pleców przez Panią rehabilitantke. Bylam w niebie....😊😊


           Popoludnie spędziliśmy na oglądaniu wiec tv a mój mąż na bieganiu do sklepu, bo żona miala co raz to nową zachcianke jedzeniową. Dodam ze sam chcial 😁 nie bylo to pod żadna presja z Mojej strony. Ale czy widok męża idącego do sklepu specjalnie na poszukiwania rzodkiewki w Wielką Sobotę- w ten rozhisteryzowany tlum zakupoholików nie jest - bezcenny?? 😊 Jest!


          Wieczorem za to dostałam niesamowita niespodziankę. Działając wszyscy pod teoria spisku- wszyscy nawet pielegniarki, wprowadzili do Mojej sali dwójkę Naszych przyjaciół. Przyjechali specjalnie ponad 600km zeby sie ze Mną zobaczyć...Nie musze chyba opisywać co za radość była w Moich oczach. W moment z rozleniwionej istoty na łóżku przerodzilam sie w pelna energii swoja Ja. Jakbym dostala skrzydeł. Uśmiech nie schodzil Mi z twarzy. Im zreszta też. Coś cudownego poczuc jak kontakt bliskich osób zmienia Twoje nastawienie w tak ciężkich do Ciebie chwilach. Bo nie zawsze jest tak fajnie i kolorowo. Swoje trzeba przejść. Jedno sie konczy- to drugie sie zaczyna i tak w kolko. Ale juz wychodzę na dobra- tą pozytywna stronę Swojej mocy i wiem, ze jak juz dalam rade dzisiejsza noc przespać bez bólu i bez udziału żadnych leków to będzie juz tylko lepiej 😊😊😊




piątek, 25 marca 2016

IK


           To juz tydzień...Zleciało nie wiem kiedy. Na zegarku pokazuje godz 03:23 a Ja nie śpię. To juz czwarta noc z rzędu. I kolejna nie przespana. Nic nie pomaga na ten mój kark. Te lekkie leki przeciwbólowe które podają to mogę dostawać jak wode do picia, masowanie na niewiele sie przydaje ale zawsze chociaż trochę. Rano przyjdzie profesor to musze go poprosić o jakas lepsza pomoc bo poprostu nie wyrabiam. Nigdy nie musiałam walczyć z tak silnym bólem przez tyle dni. Nie mogę normalnie funkcjonować , bo w ciagu dnia jestem prawie nieprzytomna ze zmęczenia. Wiec jak mam się regenerować? Wiem ze wszystko przejdzie...każdy tak mówi, ale Mnie to pomalu wykańcza. I emocjonalnie i psychicznie. Ostatnie dni minęły w sumie spokojnie. Duzo sie staram spacerować po korytarzu żeby rozruszać te swoje ciało, a przy okazji pozbyć sie wody ktora nagromadzila sie w nogach. Wyglądam jak jakies monstrum takie balony sie zrobily. Wczoraj dostałam dodatkowe dawki furosemidu, to mąż Mnie musial juz wozic wózkiem do łazienki bo nie miałam sily chodzić co 20min na kibelek. Zawsze to jaka atrakcja 😁 Na rehabilitacji dzis troche juz jeździłam na roweryku stacjonarnym i ćwiczyliśmy oddechy klatki piersiowej. Nie powiem zmęczona przyszłam i nawet Mnie mostek bolał. Ale to normalne. Juz sie wypytałam wszystkiego- jak to Ja 😉

          Przed Nami święta. Moje będą w szpitalu. Tesknie za dziećmi, ale wiem ze są pod bardzo dobra opieka i napewno będą miały wspaniale święta. My pobujamy sie troche po oddziale, moze zrobimy sobie jakies lekkie Wielkanocne sniadanie i będzie dobrze. Mąż jest caly czas obok Mnie . Jest wspaniały w tym co robi, jak na każdy kroku Mi pomaga i motywuje Mnie do ciaglej walki bo wie, ze jak sie szybko zacznę regenerować to pójdę jak burza.


         We wtorek kolejna biopsja i jak wszystko będzie dobrze-a będzie! To przeniosę sie juz ze wszystkimi swoimi duperelkami na normalna sale. Juz nie mogę się doczekać.

IK


               Noc i dzien 24 marca wspominać bede jako najgorszy okres w zyciu. Ból dał o sobie znac z największą siłą jaka mogłam dostać. Noc kompletnie nieprzespana, przepłakana i przekrzyczana prawie. Jeszcze tak zle nigdy się nie czulam. Bolały plecy, bolał kark. Ni usiasc ni sie położyć. Koszmar jakiś. Rano wcale nie lepiej. Zaczely sie wymioty i potężne rwanie z żołądka. Nie mogłam jeść bo czekala mnie biopsja jeszcze...Doszla jeszcze biegunka i dreszcze. Wszyscy chodzili naokoło Mnie chcieli Mi pomoc a Ja wzrokiem Malo nie zabijalam. To chodziłam troche to siedzialam to prawie pelzalam po podłodze.


             Biopsja. Wjechalam na sale zabiegowa i znowu na stol. Juz ryczalam z bólu. Wiedziałam ze to tylko 40min i musze wytrzymać, ale jak- jak czułam ze Mnie rozrywa od środka. Wróciłam na sale to myślałam ze będę po ścianach biegac ze złości. Mąż mój biedny musial wysłuchiwać wszystkich k... i tym podobnych, i gróźb zeby Mnie zabrał z tego głupiego szpitala bo sama ucieknę!
Zjadłam obiad i przyszla Pani rehabilitantka zrobić Mi masaż. Myślałam ze za dużo to nie pomoże, ale rozruszala troche to Moje ciałko i zaczelam czuć ze żyje. Pomalu, pomalu i do przodu...Reszta dnia minela spokojnie, zaczelam więcej chodzić i bol zelżał.


            W tych dniach Moja cierpliwość której i tak nie mam została wystawiona na potężną siłę. Tyle co się nacierpialam wiem tylko Ja. Juz nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić w niektórych momentach. Ale przeszlo...i mam nadzieje i wierze w to ze teraz juz będzie tylko lepiej. I wszystko co najgorsze zostawiam za sobą.


Zaczynam Nowe Życie ❤

czwartek, 24 marca 2016

IK

2o-21-22.03.2016r


            Swój wjazd na IK popoludniowym poniedziałkiem wspominam jak tornado. Pełno kabli, pomp infuzyjnych i mnóstwo pielęgniarek i lekarzy obok. Wszyscy radosni, przesypmatyczni i bardzo pomocni. Większość czasu spalam jeszcze ale juz pomalu dochodzila do Mnie świadomość tego co się dzieje dookoła. Przyszedł profesor porozmawial ze Mną i wszystko wytlumaczyl- co w takich wypadkach jest dla pacjenta bardzo ważne. Pomimo wyjecia juz jednego drenu nadal bylam przykluta do lozka, bo pozostał jeszcze jeden i ten piekielny cewnik. Wtorek przybyła Pani rehabilitantka i zaczęły sie ćwiczenia. Siadanie, delikatne wstawanie i w końcu upragnione pare kroków przy wózku. Do toalety na prawdziwy tron 😁 Radość nieopisana!

-0 Boże! To dziecko juz chodzi 😁 w sobotę miala przeszczep a we wtorek już na nogach. -Słowa które słyszałam naokoło Mnie dodawaly Mi takiego powera, ze mogłam góry zacząć przenosić.

            Zaczynałam wierzyć w to ze szybko stane na własne nogi i nie bede zdana na czyjąś pomoc. Pielęgniarki są nieocenione. Te które pracują na oddziale są cudowne. Ale jak człowiek chce sam to nie ma sily zeby go powstrzymać. Tak zaczęło być ze Mną. Do środy wyjęli Mi kolejnego drena, usunęli cewnik i nakłucia w tetnicy. Odżyłam. Pamiętam kilka wesołych sytuacji, które pomimo tego ile bólu Mi to wszystko codziennie sprawiało, wprawialo Mnie w doskonaly nastrój. Moje zartobliwe-slowne przepychanki z profesorem który chcial Mi wcisnąć, ze wyjecie drenow nic nie boli- gdzie Ja wiedziałam jak dzien wcześniej prawie caly oddział Mnie slyszal tak krzyczalam. Moja radość na widok kiszonego ogórka z rana na sniadanie. Uparte rehabilitacje które pomimo ze Mnie wykanczaly to twardo chciałam jeszcze. I moje leki kiedy to mówiłam dla profesora, ze chyba cos jest nie tak, bo serce Mi za szybko pracuje. To uczucie bicia 106/m na poczatku bylo prawie jak kosmos.


Najgorsze jednak bylo przede Mną...

NOWE ZYCIE!!

19.marzec.2016r


Moje Nowe Życie! 😊😊


              Żyje! Boże Ja żyję. Jestem wdzięczna wszystkim swoim przyjaciołom, rodzinie i znajomym którzy trzymali za Mnie kciuki i wierzyli ze wszystko będzie dobrze. Balam sie jak cholerka....ale majac taka sile obok siebie musiałam pokazac ze jestem twarda sztuka nie do pokonania! Udalo sie. Z każdym dniem jest coraz lepiej...ale o tym bede opisywać po trochu każdego dnia.


            Przyjechałam do szpitala w nocy. Przygotowali Mnie i czekałam. Rano przyszedł Pan anestezjolog na rozmowę. Podpisalam zgodę. Odwrotu nie bylo. Pojechalam na blok. Wjechalam prawie jak Mnie Bozia stworzyła na łóżku na potężny blok operacyjny z mina nieszczęśnicy jakiejś ale zaraz Mnie wzięli w obroty. Zaczęla przychodzić bardzo radosna ekipa wszystkich lekarzy, zaczely sie smiechy i żarty. Czulam sie jak w jakimś filmie tak rozładowali napieta atmosferę. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam...

-Halo halo Pani Asiu budzimy sie, budzimy! Wyspała sie spiaca królewna?? Jak sie Pani czuje? Wszystko dobrze? Operacja trwała 7godzin. Wszystko jest dobrze. Wlasnie Pania obudzilismy. Jest godz 21. Moze sie Pani zacząć cieszyć Nowym Życiem.

             Na znak ze wszystko jest ok pokazałam tylko kciuka do góry i dalej poszlam spać. Wiem tylko ze wyciągnęli Mi rurę intubacyjba- nie wiem jak i kiedy i zadzwoniłam do męża powiedziec ze żyje 😊 Na Intensywnej terapii spędziłam niecale 3dni jak Mnie przenieśli na Intensywna Kardiologie na Oddziale Transplantu. Z tego czasu niewiele pamiętam. Wiem ze pilam lapczywie każdy kubek wody, a nawet wyklucalam sie o kolejne, wizytę prof Zembali który przyszedł posiedziec ze Mną i zapytać jak sie czuje, a takze poczatki moich wielkich boli wszystkiego.


           W poniedziałek popołudniu wjechałam swoim wielkim łóżkiem, poobwiazywana wszystkimi kablami na Oddzial.
Tutaj dopiero zaczynała się wielka walka!


Ale o tym później...

sobota, 19 marca 2016

19.03.2016r

150 dzień...


godz. 04:20 leżę juz sobie odziana w kaftanik na miękkim łóżku i czekam do rana. Badania juz porobione, pełne przygotowanie. Wszyscy w pogotowiu. Po 7:00 wjeżdżamy na blok operacyjny... Uff bedzie sie działo. ❤

piątek, 18 marca 2016

18.03.2016r

149 dzień...i trzeci telefon.


              Komisja na niepełnosprawność zaliczona pozytywnie. Wprawdzie Pani dr patrzyła na Mnie jak na kosmitke po tym jak powiedziałam ze czekam na przeszczep, ale była tak przejęta wypełnianiem papierów, ze nawet Mnie nie zbadała...czyżby zdała Mnie już na straty?? O co to to nie! W efekcie końcowym stopień znaczny i badań zero. No dobre i to.


Po powrocie do domu, smażąc rybkę na obiad dostaje telefon.
-Dzień dobry Pani Asiu. Dzwonie z Poltransplantu w Zabrzu. Jest wstępny dawca. Jest Pani zdrowa? Nie goraczkuje, nie miesiaczkuje? 😃
- Witam. Wszystko jest w porządku.
- W takim razie proszę czekac na Tel. Po upewnieniu sie ze jest zgoda na pobranie organu zadzwonie i powiem co i jak.


             Czekam...Godzina, dwie. Cisza. W miedzy czasie malo jajka nie zniosłam ze stresu, posprzątałam troche, pozmywalam żeby zajac czas. No ile jeszcze?? Dzwonie. Reszta jak w jakimś filmie. Czekam na karetkę, ktora juz po Mnie jedzie. Biegam po domu jak w jakimś amoku bo nie wiem co mam ze sobą zrobić. Dzieci w placz, bo jak to mama jedzie, mąż wystraszony- o psie juz nie wspomnę. No nic. Wyściskałam wszystkich i wyszłam z Panem sąsiadem, który jak się okazalo jest ratownikiem medycznym i wiezie Mnie do Zabrza.


             Mknę sobie teraz na sygnale, siedząc wygodnie szanowna dupcia na siedzeniu jak dla królowej i obmyślam juz plan. Jak tu najszybciej sie regenerować, ażeby szybko wrócić do domu.


Bo przecież wrócę! Nie ma innej możliwości 😊😊😊

czwartek, 17 marca 2016

17.03.2016r

148  dzień...


                 Mija dzień za dniem a Ja czuje, że stoję w miejscu. Ani w jedną stronę, ani w drugą. Obijam się po mieszkaniu- coś tam sprzątnę, coś ugotuję, wyjdę na świeże powietrze i to tyle. No i denerwuję się dodatkowo, że nie mogę tak jak kiedyś robić parunastu rzeczy na raz bo nie mam siły. Jak walka z wiatrakami... Ciało karze przystopować a rozum swoje- o na pewno leżeć nie będę! 
W efekcie padam jak długa na łóżko i zaliczam mega wielką drzemkę. I tyle z mojej flustracji. Wstaje, z lekka pokornieje i znowu zaczynam przepychanki sama ze sobą. Chwilami mam dość sama siebie, ale taki charakter i nie ma siły na Mnie, żebym leżała na kanapie i patrzyła w sufit. Ostatnio znowu Mi dokuczały nocne wyskoki z tętnem ale były na tyle wyrozumiałe, że po postawieniu Mnie na równe nogi w środku nocy uspokajały się, pozostawiając Mnie w lekkim stanie depresyjno- lękowym. Dwa dni temu jednak chyba serducho nie dało już rady się bronić  i tak Mnie siekło(czyt. wyładowało się urządzenie) że teraz mam spokój z szaleńczym tętnem. Tylko co z tego jak znowu spać nie mogę, bo co chwila się budzę z przeczuciem, że mój ICD się włączy. W ciągu dnia znajduję sobie jakieś zajęcia, żeby za dużo nie myśleć, ale przychodzi wieczór i zaczyna się tragedia. Już zaczęłam się poważnie zastanawiać, ażeby zmienić swój tryb funkcjonowania z rannego na nocny, ale perspektywa wyglądania w ciągu dnia jak zoombie Mnie nie pocieszyła. Tak więc nie pozostaje Mi nic innego jak po raz kolejny spiąć się w sobie, zacisnąć zęby i pomimo wszystko iść do przodu...

                Jutro dreptam na komisje do Orzecznictwa w sprawie przedłużenia niepełnosprawności. Kto wie...może Mnie uzdrowią :) Oni czasami potrafią.

                Póki co, nadal uparcie trzymam się zasady...



środa, 9 marca 2016

09.03.2016r

140  dzień...


                Uff. Wróciliśmy. Zdrowi i szczęśliwi, że zabieg u Matiego zakończył się pomyślnie i bez żadnych komplikacji. Stres nie jest najlepszym sprzymierzeńcem, a Mnie codziennie popołudniu łamało spanie, bo już ledwo na oczy patrzyłam tak Mnie od środka zjadały nerwy. Byliśmy z Nim w szpitalu cały czas i myślę, że dzięki temu i On czuł się bezpieczniej. Że może trochę ponarzekać- że boli, czy się poprzytulać... jeszcze :) Cieszę się też bardzo, bo udało Mi się załatwić miejsce na Kardiologii Dziecięcej w Zabrzu. Czyli w kwietniu jedziemy razem robić rodzinne wejście na oddziały w celu Mojej kolejnej kwalifikacji- a Jego badań od góry do dołu. 

                Za oknem prawie wiosna, czym Mnie ten fakt bardzo uszczęśliwia. Trochę jeszcze zmęczona jestem po ostatnich dniach, ale mam nadzieję, że się szybko zregeneruje bo trochę spraw mam do załatwienia i nie mam czasu na lenistwo. Zresztą szkoda Mi tak pięknej pogody...Uwielbiam wiosnę. To jak się wszystko rodzi do życia napawa Mnie wspaniałym optymizmem, który jest Moim codziennym motorem w życiu. Bez tego ciężko Mi funkcjonować. 

                Powrót do domu uczciliśmy popołudniowym spacerem- który na dobre wyszedł każdemu z Nas, a pózniej ku radości dzieci zjedliśmy mega wielkie lody! 




czwartek, 3 marca 2016

03.03.2016r

134  dzień...

                Wypadałoby coś napisać po długim nie pisaniu. A więc...
Odpoczęłam sobie. Na maksa się zrelaksowałam. Książki pochłaniałam z prędkością światła, wypijałam litry herbat, a na kanapie zmieniałam tylko miejsce siedzenia ze swoim puchowym kocem, żeby przypadkiem odleżyn nie dostać :) Potrzebne Mi to było. Takie oderwanie się od wszystkiego...nie analizowanie i całkowity reset komórek mózgowych. 

                Wcześniejsze dni, ciągłe załatwianie badań i przyjęcie Matiego do szpitala dały Mi niezle w kość. Codzienna adrenalina, która towarzyszyła Mi w załatwianiu poszczególnych rzeczy dodawała Mi siły, ale popołudniami odlatywałam jak nieżywa na łózko i spałam po 2 godziny. We wtorek czeka Nas zabieg, więc żeby nie osiwieć ze stresu myślę jakie tu by znalezć sobie zajęcie...

                Mnie jak na razie ominął szpital z czego bardzo się cieszę. Waga trochę jeszcze skacze, ale już nie tak tragicznie jak było wcześniej- czyli można juz wyciągnąć Ją z szafy, bo prawie pokazuje tak jak powinna :) Jednym słowem idzie ku dobremu...Wiem, że złudne takie Moje myślenie, ale kolejna kwalifikacja za 1,5miesiaca. Jeśli wcześniej nie będzie telefonu. A może coś się w wynikach poprawi?? Kto wie, kto wie...Przysłowie mówi- nadzieja umiera ostatnia. Ale w Moim przypadku Ona jest Moim codziennym motorem do ciągłej walki o każdy kolejny, lepszy dzień!