Pół roku minęło jak z bicza strzelił. Kiedy? Nie mam pojęcia. Niemniej jednak szczęśliwa jestem z tego faktu bardzo. Przez ostatnie trzy miesiące bywało różnie. Miałam chwile, że czułam się rewelacyjnie, ale napotkałam na swojej drodze też takie z którymi musiałam walczyć. Niekompetentność ginekologa do którego chodziłam na kontrolne badania, doprowadziła do tego, że trafiłam po raz kolejny do szpitala i w ostatniej chwili wyszłam z tego cało. Silny ból brzucha spowodował pękniecie torbiela na jajniku i rozlane zapalenie otrzewnej. Szybka interwencja, przyjazd karetki, operacja i ful antybiotyków uratowały sytuację. Narkoza, którą dostałam przeszłam fatalnie i mówiąc najprościej przez dwa dni nie wiedziałam na jakim świecie żyje. Kolejna blizna pozostawiła też ślad na moim ciele, ale jak to stare dobre przysłowie głosi- ,,co mnie nie zabije, to mnie wzmocni'' więc było minęło i oby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. Na półroczny przegląd serduchowy pojechaliśmy cała prorokową rodzina. Ja miałam się stawić we wtorek- mój jakże kochany syn w środę. Mateusza niestety nie przyjeli na oddział, bo jak na złość złapał jakąś infekcje więc termin przesunięty. Mnie jednak ta przyjemność nie ominęła. W nocy przed planowaną biopsją już spac nie mogłam. Kolejna- już 8 z kolei a Mnie nadal blady strach ogarnia. Spięłam jednak swoje cztery litery i pojechałam na hemo.
-Dzień dobry Pani Asiu. Badanie przez nogę robimy?
-Hmm...no właśnie nie, bo jestem lekko niedysponowana.
-To będziemy próbować spod obojczyka, bo pamiętam że z szyi już problemy były.
-Skąd??? Jak to...o nie nie...proszę już brać tą szyję w obroty i kłuć, może przeżyję. Ale obojczyka nie dam.
Lekarz spojrzał na Mnie jak na kosmitkę i tłumaczył Mi przez dobre 10min, że w moim przypadku to najlepsze wyjście. A we mnie aż wrzało jaką decyzję podjąć. Mając jednak przed oczami wizję dłubania w mojej nieszczęsnej szyi i pózniejszym dochodzeniu do siebie:
-Dobrze. Już niech doktor bierze ten obojczyk. W najgorszym przypadku wiem, gdzie Pana znajdę.
Pośmialiśmy się trochę i zaczęło się badanie. Poza najgorszym początkiem, który każdy musi przejść nie było aż tak zle. W każdym bądz razie wynik zwany zeróweczką uzdrowił Mnie z bólu całkowicie. Czekałam już tylko na wypis. Kiedy przyszedł lekarz z karta informacyjną już prawie byłam jedną nogą za murami szpitala. Po rozmowie długo nie czekając, naładowana pozytywną energią wyfrunęłam ze szpitala jak na skrzydłach. Teraz czekamy aż młody wyzdrowieje i znowu ruszamy na Śląsk. Jeszcze trochę a jak boga kocham zaczniemy się zastanawiać nad przeprowadzką w tamtejsze rejony, bo te ciągłe podróże staja się trochę męczące. Póki co korzystam z każdej chwili, minuty, sekundy. Zycie ma tyle kolorów ile potrafimy w nim dostrzec...a moje jest niczym tęcza, którą sama sobie wymalowałam. Wymalowałam ją swoją wytrwałością i samozaparciem. Wciąż młoda duchem, wciąż pełna chęci by brać od życia to co najlepsze. Pomimo, że jeszcze powinnam się wstrzymywać wszystko bym chciała robić, wszędzie być i czuję potrzebę ciągłej pomocy- która po przeszczepie wzrosła jeszcze bardziej. Może to jest w pewnym sensie podziękowanie. Za dar, który otrzymałam i który chcę wykorzystać najpiękniej jak potrafię. Nie świętuję i nie będę tego robić kiedy nadejdzie rok, drugi, trzeci. Tą najważniejszą datę wolę uczcić stawiając znicz na nieznanym grobie, mając świadomość, że tego dnia ktoś przechodzi traumę że stracił kogoś bliskiego. Tak też można uczcić swoje nowe życie. Życie, które każdego dnia przynosi Mi ogromną moc do tego żeby iść naprzód!