piątek, 4 września 2020

Marzenia są po to by je spełniać

           

          Czas, który dostałam wykorzystuje chyba już do maksimum swoich możliwości.
 4.5 roku po transplantacji zleciało nawet nie wiem kiedy. Jeszcze chwila a będzie kolejny rok i kolejny... Ostatnio w moim życiu sporo się dzieje, na tyle, że nawet nie mam kiedy napisać tutaj paru słów. Ale tak w skrócie.

           Z początkiem wiosny mieliśmy przyjemność zrobić rodzinny wyjazd do Warszawy na spotkanie z Panią Anią Dymną. Kobieta o wielkim sercu, która uczy kochać i dostrzegać drugiego człowieka i pokazuje, że każdy człowiek jest stworzony do miłości. Jej program ,,Spotkajmy się'' w którym mieliśmy przyjemność wystąpić jest zbliżeniem dwóch światów - kierowany zarówno do osób niepełnosprawnych, które pomimo swoich przeżyć idą do przodu, oraz osób zdrowych, którym można pokazać jak cenne jest życie. Jak to Pani Ania napisałam w swojej książce ,,Warto mimo wszystko'' 


„Przez ostatnie lata, dzięki przyjaźni z osobami chorymi i niepełnosprawnymi, poznałam taki rodzaj ludzkiego piękna, który wymyka się zmysłom.
 Warto żyć tylko po to, by móc je w sobie odczuć.
 To piękno często jest ukryte pod okropnie zniekształconymi ciałami, w straszliwie brzydkich w sensie fizycznym ludziach.
 Uświadomiłam sobie, na czym tak naprawdę piękno polega, 
 O nie walczę i pragnę walczyć nadal.”



 Nasze s

potkanie pełne pozytywnych przeżyć możecie zobaczyć tutaj:

          Później nastał czerwiec i zakończenie mojej 3 letniej edukacji na studiach. Lipiec- obrona pracy licencjackiej i dyplom studiów wyższych mam w kieszeni. Udało się! Moje drugie z marzeń zostało spełnione a ja po raz kolejny przekonałam się, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Że pomimo chwilami ciężkiej sytuacji, częstych wyjazdów do szpitala jak nie ze mną, to z młodym jakoś pociągnęłam ten wagon do końca. Od października o ile zdrowie pozwoli kontynuacja i robimy magisterkę, aby zrobić pełne wykształcenie. A za jakiś czas kto wie, co i jaki pomysł narodzi się w mojej głowie. 

          I niby jest wszystko ok, jakoś to się wszystko kręci ale chwilami czuję się jak na kolejce górskiej. Jak sytuacja jest dobra szczególnie ta zdrowotna- jadę w górę. Myślę sobie wtedy będzie dobrze, nie takie już rzeczy masz za sobą. A potem bum! i pojawia się zjazd w dół. I trzymasz się tego fotelika i nie wiesz co masz myśleć. Moja głowa chwilami mam wrażenie, że pęknie od nadmiaru tego wszystkiego. W poniedziałek mamy wizytę u naszego już profesora Zakliczyńskiego- tym razem we Wrocławiu. A czemu naszego? Bo Mateusz przeszedł również pod jego opiekę z czego jestem niesamowicie zadowolona. Nie żeby było nam źle w Zabrzu, bo akurat młody miał fantastyczna opiekę lekarską, ale będąc już pod jedną opieką lekarską to całkiem inna kwestia. Po powrocie jednak czeka mnie wizyta u hematologa i onkologa. Czyli coś czego obawiam się i cały czas mam z tyłu głowy, co nasze leki immunosupresyjne robią z naszym organizmem. Zgadzając się na transplantację przytulamy do siebie fakt, że jesteśmy w największym ryzyku zachorowania na chorobę nowotworową. I że z czasem może pojawić się w naszym życiu. I dopóki się nie przebadam i nie dowiem się, że wszystko jest dobrze, to i nie zasnę w spokoju...