piątek, 31 marca 2017

31.03.2017r


          28 marca pojechałam w stronę Zabrza na roczny przegląd serducha. Emocje Mną targały od samego rana, gdyż pierwszym miejsce na które chciałam zajechać był cmentarz. Miejsce, gdzie spoczywał mój dawca. Dawca mojego serca. Tak jak pisałam wcześniej, w sposób dla Mnie nadal niezrozumiały znalazłam wszystkie informacje związane z pózniejszym przebiegiem mojej transplantacji. Wtedy też postanowiłam, że przy pierwszej podróży w tamtą stronę pojadę na grób. Dla Mnie to był znak, że muszę tam być. Kto mnie zna wie jak wielką siłę mam w dążeniu do swoich postanowień i celów. Na miejsce zajechaliśmy koło południa. Poczekaliśmy chwilę na osobę, która miała mnie tam zaprowadzić. Czy się bałam? Na pewno lekkiego stracha miałam...tym bardziej że to nie było zwykłe wyjście na spacer a spotkanie oko w oko z członkiem rodziny, którego nie znałam. Czułam jednak silną potrzebę aby tam być. Byłam w pełni wyluzowana, aczkolwiek kiedy stanęłam nad grobem emocje puściły całkowicie...serce myślałam, że Mi wyskoczy z klatki piersiowej tak zaczęło w pewnym momencie wariować. Ja sama mało nie straciłam równowagi a łzy leciały Mi jak groch. Nie potrafiłam tego opanować. Zapaliłam znicz, położyłam kwiaty i odeszłam. Wiem, że nic nie zwróci życia temu młodemu człowiekowi, jednak wiem też że gdzieś tam spoglądając z góry ucieszył się że przyszłam...A Ja? Przed odejściem złożyłam obietnicę, że zrobię wszystko aby serce które Mi podarował żyło we Mnie najpiękniej jak może. 

          Po południu pojechałam do szpitala. Przy okazji spotkałam się z kilkoma osobami, które leżały w szpitalu po transplantacji. W miedzy czasie musiałam mieć przetoczona krew bo wyniki pokazały duża anemię. Napoiłam się dwoma jednostkami i czekałam na jutrzejszą biopsję. Z rana zaczął się hardkor. Najpierw pielęgniarki męczyły się z pobraniem krwi. Dwie ręce po łokcie miałam pokłute tak to moje żyły nie chcą współpracować. Biedne już podchodzić do mnie nie chciały, no ale krew pobrać trzeba było. Jakimś cudem się udało i wszyscy odetchnęli z ulga. Ja chyba najbardziej. W południe pojechałam na biopsje. Tuż po przekroczeniu drzwi na hemodynamikę byłam pewnie koloru ściany, bo pielęgniarka spytała Mnie czy dobrze się czuję. W jakiś sposób chciała mnie uspokoić i rozluzować, ale Ja swój wewnętrzny niepokój nadal miałam w sobie. Przyszedł lekarz:

-Pani Asiu skąd ostatnio Pani miał robione badanie?
-Noga Panie doktorze. Aczkolwiek udało się też jakiś czas temu z szyi. 
-To spróbujemy najpierw tak, dobrze? Jest mniej inwazyjne wejście.

No to się wkopałam...pierwsze co przyszło mi na myśl. I po co się w ogóle odzywałam...załatwiłam się na amen. Ale słowo się rzekło. Zaczęło się. Pierwsze wejście tragedia. Nie udało się. Następna próba też skończyła się fatalnie. Łzy leciały Mi już ciurkiem. Z jednej strony pielęgniarka ocierająca potok łez, z drugiej kolejna zakładająca tlen bo zaczęłam się dusić. A nade mną trzech lekarzy bo potrzebne były posiłki, żeby tym razem wejść przez żyłę udową. I niech Mi ktoś powie, że biopsja należy do lajtowych badań to zabije wzrokiem- takie myśli mi wtedy krążyły po głowie. Udało się. Po pobraniu wycinków i założeniu opatrunku wróciłam na oddział. Jeszcze po drodze i zagnieżdżeniu się na sali ryczałam jak bóbr takie emocje i strach we mnie siedział. Nie wspominając że trzęsłam się na tym ich stole jak osika i to zapewne też miało swój udział w tym badaniu. Poprosiłam już o leki na uspokojenie bo nie mogłam sobie sama z tym poradzić. Każda biopsja przyprawia mnie o zawrót głowy. Jeden lekarz pozostawił po sobie ślad i teraz na samą myśl o kolejnej przeżywam istną katorgę. Koszmar jednym słowem. Cieszę się, oczywiście że się cieszę że żyje i funkcjonuje jak każdy zdrowy człowiek, ale emocje są w nas i nikt poza nami samymi nie jest w stanie tego zmienić. Jedyną pocieszającą rzeczą w tym dniu była obecność pielęgniarek które starały się jak mogły aby ulżyć mi na oddziale. One wiedzą że Ja je wprost uwielbiam za to co robią i dziękuję im za ich pracę którą wykonują. A Ja swoim dziękowaniem emanuje tak samo jak One swoją dobrocią dla pacjenta. Na drugi dzień wyszłam do domu. Wynik uzdrowił mnie całkowicie i prawie w locie zgarniając po drodze swoje torby wyszłam ze szpitala. Kolejna- tym razem koronarografia czeka mnie za 3 miesiące. Ufff odpocznę sobie...

Nie umiera ten kto podarował życie innym. Dziękuje - takie gest zostawiłam na grobie. Taki prezent ode Mnie...