czwartek, 25 lutego 2021

Zawsze wstawaj swoją pozytywna nogą

         

          Zaczęło się całkiem niewinnie. Wstałam skoro świt, noc prawie nieprzespana, ale przygotowana czekam. Przyszedł elektrofizjolog na rozmowę z opakowaniem dwóch tabletek. Pytam co to za tabsy, a on na to że Hydroksyzyna na uspokojenie (niby dawka max) Zaśmiałam się tylko i mówię, żeby mi dał coś porządnego bo to dla mnie prawie jak Witamina C i na bank mi nie pomoże. No ale ok- na początek wezmę- pokaże im, że nie tak łatwo mnie uziemić. 

          Szybkie mycie, przebranie w niebieski kaftan i podróż wózkiem na hemodynamikę. Zajeżdżam pod salę i już czuje przypływ gorącego powietrza. Usiadłam w tzw poczekalni na krzesełku i czekam. Już czuje że łzy mi się zbierają pod powiekami. Pękam. Potok łez się wylewa,nic powiedzieć nie mogę. Wyglądałam pewnie jak siedem nieszczęść, bo lekarzy naokoło nazbierało się niemało- wszyscy z pytaniem jak się czuję. Podchodzi już prawie zaprzyjaźniony elektro Pan i pyta- i jak? Kręcę głową, że beznadziejnie. - Dobra, dajemy coś mocniejszego. Łykam kolejne dwie tabletki. Idziemy na stół. Światła, pełno świateł prawe jak na sali operacyjnej, tu narzędzia, tam kolejne. Kładę się na stół. Podłączenie wenflona do jednej ręki i do drugiej. Tlen do nosa. W żyłę lek na uspokojenie. Zaczyna się przygotowanie, a u mnie akcja - tętno wysokie, ciśnienie skacze, zaczynam się trząść jakbym jakiejś derylki dostała, czuje zwroty z żołądka. Wbiega elektro Pan i patrzy na mnie -a jednak? Dobra dawać najmocniejszy lek niech pacjentka poczuje się lepiej. Czuje, że kręci mi się w głowie, odlot jakiś. Ale dalej czuwam... W ciągu dwóch badań trwających 3 godziny wlali we mnie spora ilość uspokajacza, a mój organizm mimo wszystko walczył. I widziałam i czułam wszystko co się naokoło mnie działo. 

          Po powrocie na oddział wszystko odpuściło. Cały stres. Moje ciało opadło z sił i przespałam cały dzień. Dopiero wtedy. Pod wieczór przyszedł lekarz. Zabieg się udał, ale był dość ciężki w przebiegu. Nie udało się podłączyć dwóch elektrod,tylko jedną. Kombinowania i manewrowania elektrodami w środku ciała nie było końca. Całe szczęście że leki znieczulające działały bo chyba bym nie wytrzymała. Lekarz pyta -Pani to z natury taka zawzięta i nieugieta? Pytam, skąd takie pytanie? Lekarz łapie się za głowę i mówi -Bo przy takiej dawce leków uspokajających, które w Panią wlaliśmy nie jednego konia by powaliło. A Pani zamiast spać to ciągle była z nami. Taka drobna i delikatna a w środku jak lwica. No cóż 🙂 Mówiłam, że tak będzie. Ja znam swój organizm, wiem jak się zachowuje w niepewnych dla mnie sytuacjach. Lekarze się tylko w tym fakcie upewnili. 

         No ale... Zabieg wykonany, dochodzę pomału do siebie. Nie powiem, że to należy do lekkich zadań, bo ból obojczyka i prawej ręki daje o sobie ciągle znać. Ale wczoraj się wyspałam, dziś od rana na wybiegu. Włos wymyty (jako tako, ale się udało) kilometry po korytarzy zrobione. Rana przemywana, opatrunki zmieniane, czas do domu. No właśnie... I tu znowu niespodzianka. Bo zamiast wyjść dziś, to muszę przesiedzieć jeszcze jedną nockę. Pojęcia nie mam jak to się stało, ale w tym całym stresie, przed zabiegiem z marszu i przyzwyczajenia chyba musiałam łyknąć swoje leki immunosupresyjne. Jak pobrali mi krew to wzięli też na oznaczenie poziomu leku. A tam wynik poleciał w kosmos! Dosłownie. Telefon od profesora i słowa- no i co tu Pani nabroiła?? 🙈🙈 Tak też zostaje do jutra i czekam na kolejne badanie leku w organizmie. 

          Morał z tej historii jest taki, że jak to moja siostra dziś stwierdziła- Nie masz co inwestować w ćpanie, bo tylko stracisz kasę a i tak Cię nic nie ruszy 😃 a druga rzecz- najważniejsza... 

CO  NAS  NIE  ZABIJE,  TO  NAS  WZMOCNI ❤

Trzymajcie się ciepło!