czwartek, 3 marca 2016

03.03.2016r

134  dzień...

                Wypadałoby coś napisać po długim nie pisaniu. A więc...
Odpoczęłam sobie. Na maksa się zrelaksowałam. Książki pochłaniałam z prędkością światła, wypijałam litry herbat, a na kanapie zmieniałam tylko miejsce siedzenia ze swoim puchowym kocem, żeby przypadkiem odleżyn nie dostać :) Potrzebne Mi to było. Takie oderwanie się od wszystkiego...nie analizowanie i całkowity reset komórek mózgowych. 

                Wcześniejsze dni, ciągłe załatwianie badań i przyjęcie Matiego do szpitala dały Mi niezle w kość. Codzienna adrenalina, która towarzyszyła Mi w załatwianiu poszczególnych rzeczy dodawała Mi siły, ale popołudniami odlatywałam jak nieżywa na łózko i spałam po 2 godziny. We wtorek czeka Nas zabieg, więc żeby nie osiwieć ze stresu myślę jakie tu by znalezć sobie zajęcie...

                Mnie jak na razie ominął szpital z czego bardzo się cieszę. Waga trochę jeszcze skacze, ale już nie tak tragicznie jak było wcześniej- czyli można juz wyciągnąć Ją z szafy, bo prawie pokazuje tak jak powinna :) Jednym słowem idzie ku dobremu...Wiem, że złudne takie Moje myślenie, ale kolejna kwalifikacja za 1,5miesiaca. Jeśli wcześniej nie będzie telefonu. A może coś się w wynikach poprawi?? Kto wie, kto wie...Przysłowie mówi- nadzieja umiera ostatnia. Ale w Moim przypadku Ona jest Moim codziennym motorem do ciągłej walki o każdy kolejny, lepszy dzień!