Chyba tylko dlatego, że dziś wypada 100 dzień od kiedy jestem na liście oczekujących na przeszczep serca piszę tego posta.
Dziś nie jest Mój dzień. Definitywnie. Przespałam prawie cały ranek i popołudnie. Budziłam się, coś tam delikatnie zjadłam i z powrotem w objęcia Morfeusza. Całkowity brak sił Mnie dopadł. Że tak powiem- ni ręką ni nogą. I ten cholerny ucisk, który w żaden sposób nie chciał puścić. Leki moczopędne poszły w ruch, ale dopiero teraz zrobiło się lepiej. Dobrze, że jest jeszcze tatuś, który zajmuje się dziećmi, bo aż Mnie ściska gdzieś w środku czasami jak mam świadomość tego, że są dni w których Ja tylko leżę i odpoczywam w łóżku. A One przecież jeszcze potrzebują zainteresowania. Dziś sobie trochę porozmawialiśmy...Leżąc i się tuląc na wszystkie możliwe sposoby Moje dzieci zaczęły wypytywać o różne aspekty związane z Moim przyszłym pobytem w szpitalu. Nie owijam w bawełnę- chcem aby miały świadomość tego co się dzieje i tego, że Nasza rozłąka może być długa. Są na tyle duże, mądre i wiedzą, że w każdej chwili będą mogli do Mnie zadzwonić i porozmawiać. To właśnie One dodają Mi siły na każdy kolejny dzień. I Moja zacięta determinacja, że mogę wszystko. A tej siły Mi nie brakuje.
Dam rade? Dam!
A jak nie dam? Dam!
A jak upadnę? To się podniosę!
A jak się nie podniosę? To sobie poleżę i odpocznę!
Otóż to!