Dziś w środku nocy znowu obudziło Mnie łomotanie serducha. Tętno zaczęło szaleć w niebezpiecznym tempie. Ciśnieniomierz tak sfiksował, że tylko error pokazywał. Zdenerwowało Mnie to jeszcze bardziej. Ciężko zaczęłam oddychać, ręce wpadły w jakaś trzęsawkę nad którą nie mogłam zapanować. W końcu na wyświetlaczu pokazało się 130, 98 i spadło do 65/m. Pełna obaw jak to zawsze bywa- wstałam i poszłam do kuchni po dawkę beta-blokera i przy okazji coś na uspokojenie bo wiedziałam już, że ciężka noc będzie. Zasnęłam.
Wcześnie rano musieliśmy wstać, jechać z synem do Białegostoku. Młody został zakwalifikowany do sanacji jamy ustnej w pełnym znieczuleniu. Niby ok- tez bym tak chciała zaleczyć kilka zębów na raz, aczkolwiek lekarka powiedziała, że przy obciążeniu kardiologicznym narkoza nie jest przyjazna organizmowi. No ale nic. Wizyta odbębniona, rozmowa z anestezjologiem też- zabieg za 2 tygodnie. Na razie staram się nie myśleć za dużo. Podróż w drodze powrotnej przespana. Po powrocie do domu sen też dopadł na kolejne 2 godz. Co za ekscytujące życie...
Ważę się codziennie rano- tak jak dostałam zalecenie. Pomijając już fakt, że licznik co raz pokazuje większe cyferki, co nie do końca Mnie satysfakcjonuje, to zaczynają Mi puchnąc stopy. Czego wcześniej nie miałam. Minimalnie, ale obrzęki są.
Planuję już swoje wakacje. Żeby za dużo nie myśleć i nie analizować, to zastanawiam się co będziemy robić i gdzie pojedziemy. Na pierwszym celowniku są góry. Uwielbiam na nie patrzeć i czuć ich obecność obok siebie. Jeśli do tego czasu nie zostanę wezwana na przeszczep, Moja osobista walizka pojedzie ze Mną. A jeśli będę już po- to będzie wspaniały czas na regeneracje sił. Bo Ja zamierzam szybko stanąć na nogi. Dla swoich dzieci przecież! 😄