Chyba pomału następuje przełom. Ostatnio nic innego nie chodziło Mi po głowie jak to, żeby ten okropny ból pleców przeszedł Mi przed podróżą do szpitala. Jak myślałam, że będę musiała przez ok 8 godzin się męczyć to na samą myśl robiło Mi się słabo. Ból pomału odpuszcza. Już mogę normalnie się wyspać, a w ciągu dnia jako tako funkcjonować. Nadszedł dzień ponownego pakowania walizek. Razy 2, bo Mateuszek też jedzie na oddział- tylko kardiologii dziecięcej. Chodziłam dziś cały dzień z kąta w kąt, ale w końcu musiałam się za to zabrać. Ciężko było... Dwa tygodnie zleciały nawet nie wiem kiedy. Nie zdarzyłam jeszcze porządnie odpocząć, a tu znowu czekają Mnie kolejne kłucia. Brr. Wierzę, że kolejna biopsja z pozytywnym wynikiem wynagrodzi Mi to wszystko.
Podsumowując te dwa tygodnie, to pomimo, że na początku bałam się wyjść do domu, to cieszę się że tak szybko Mnie stamtąd pogonili. W domu człowiek zaczyna inaczej funkcjonować. Dużo spacerowałam, robiłam jakieś lekkie domowe zajęcia i cieszyłam się, że wracam do formy. A dziś- co innym nie ma na pewno wielkiego znaczenia, weszłam na 3 piętro. Bez zmęczenia- jedynie z towarzyszącym, delikatnym bólem nóg. Ależ byłam szczęśliwa! Nie pamiętam już nawet kiedy zrobiłam taki wyczyn. Przed przeszczepem 1 piętro sprawiało Mi już trudności. Nie mówiąc już o towarzyszących po takim wysiłku częstoskurczach. Ale było minęło! Teraz trzeba zacząć myśleć o przyszłości. I o tym jak piękne życie Mnie czeka. Nie bedzie zmęczenia, ciągłych duszności i co najważniejsze wybuchowego ICD który pomimo, że parę razy uratował Mi życie, to delikatnie mówiąc porządnie Mi też je uprzykrzył. Idę dokończyć pakowanie i lecę odpoczywać. Rano zbieramy manatki i ruszamy w długą podróż...