Czwartek był koszmarny. Profesor znowu zarzucił kolejne tabsy, żeby uregulować ten poziom stężenia leków, a Mnie jak chwyciło w pewnym momencie złe samopoczucie to nie wiedziałam na jakim świecie żyje. Zmiana nastroju o 180 stopni, ból glowy, drgawki i ogolna flustracja na wszystko dookoła. Wieczorem na obchodzie leżąc półprzytomna na łóżku słyszę:
-No i jak sie Pani czuje??
-Pan profesor chce Mnie chyba wykończyć tymi lekami- bo tak się właśnie czuje.
-To minie. Przyjedzie Pani do Nas za dwa tygodnie i nawet nie będzie o tym pamiętać
-Yhmm jasne...
Ale wstalam na drugi dzien i jak reka odjął wszystko. Jedynie co to plecy i klatka. Jedno promieniuje na drugie a Ja chodzę jak połamana. No ale przebudziłam sie, ogarnelam i czekałam na dalsze instrukcje. Pierwsza rzeczą bylo pobranie jeszcze krwi na badania. I czekałam na biopsję. Ok godz 11 ubrana w zielony kaftanik pojechalam na humodynamike. Z przerażeniem w oczach myślałam juz jak tu uciekać jakby przyszedł ten sam sadysta na którego ostatnio trafiałam. Ale przywitał Mnie bardzo sympatyczny lekarz, który powiedzial ze będzie wykonywał badanie. Bylam w niebie i trafiłam na prawdziwego Anioła delikatności. Uff w końcu 😊 Wyjechałam lekko obolała ale szczęśliwa. Po dwóch godzinkach przyszedł profesor:
-W końcu osiągnęłem to co chciałem. Wprawdzie stężenie jest teraz za wysokie, ale to zmniejszymy dawkę advagrafu i będzie dobrze. Biopsja wyszla bez odrzutu. Czyli co? Idziemy do domu??
-No oczywiście! -zeby nie uszy, mój uśmiech byłby naokoło Glowy 😊😊 Ale Panie profesorze. No i się zaczęły latwe i te trudniejsze pytania. Co, jak, a gdyby coś... I tak sobie rozmawialismy póki wszystkiego sie nie dowiedziałam i spokojnie mogłam zacząć sie pakować.
Tak wiec. 20 dni po przeszczepie serca wyszłam w końcu do domu. Po ciężkich dniach okupionych bólem, złością, wszelakimi nakłuciami i męczycielską rehabilitacja. Stoczyłam ogromna walkę o swoje zdrowie, lepsze samopoczucie i nowe życie. To nie jest łatwy orzech do zgryzienia, jednak dopiero teraz kiedy przeszłam to wszystko mogę powiedziec, ze warto bylo. Ze szpitala wyszłam jak na skrzydłach i szczęśliwa jak nigdy wczesniej. Teraz wiem ze musiałam podjąć to wyzwanie. I że będzie juz tylko lepiej...
Dowiedziałam się dziś również, że trzy dni temu straciłam swojego przyjaciela... Z Sebą poznaliśmy się w Zabrzu na badaniach. Wspieraliśmy się nawzajem i dużo rozmawialiśmy o tym jak dalej będziemy żyć i funkcjonować. Czy doczekamy do innego, lepszego życia. Pamiętam jak wysłałam Mu wiadomość, że jest dla Mnie serce- że jadę. Słowa które wtedy usłyszałam zapamiętam na zawsze. To one dodawały mi siły do walki, żeby myśleć pozytywnie. A teraz już go nie ma...nie doczekał naszego spotkania i nowego serduszka. Wspólnej kawy też już nie będzie. Wierzę jednak, że jest Mu lepiej tam gdzie jest... Zawsze pozostanie w Moich wspomnieniach. Teraz mam dwa tygodnie odpoczynku- do kolejnej biopsji. Wyleczę te swoje plecy moze w końcu i nacieszę sie obecnością swoich kochany dzieci za którymi juz sie szalenie stesknilam.
No to w drogę!