poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Home sweet home


           
             Tak jak pisałam wcześniej tak zrobiłam. Pakowałam się z takim pośpiechem, że tylko się kurzyło. Godzina 15:00 wyruszyliśmy autem do domu. Podróż przebiegała przez pierwsze godziny bardzo dobrze. Co jakiś czas trzeba było stawać na stacji CPN, żeby udać się do toalety. Pijąc tyle wody, nie sposób było trzymać tego wszystkiego w sobie. Oczywiście spotykałam się z ciekawskimi spojrzeniami ludzi, kiedy wkraczałam w maseczce na buzi, ale taka mamy mentalność ludzi w tym kraju, że nawet od tego nie potrafią się powstrzymać... Brałam wszystko oczywiście na śmiech, że po raz kolejny mogłam poczuć się jak VIP. W takich sytuacjach tylko pozytywne nastawienie Nas ratuje przed ogólną irytacja. 

             Ostatnie dwie godziny jazdy już nie wiem jak przeżyłam. Brzydko mówiąc myślałam że jajko po  drodze zniosę. Tak się rozszalał ból klatki i pleców. No ale nie ma się co w sumie dziwić- 7 godzin jazdy zrobiło w końcu swoje. Dotarliśmy. Poszłam tylko szybko pod prysznic, mąż pościelił łóżko, zamontował odpowiednie drabinki do podciągania się i zapadłam w sen. Byłam już tak zmęczona, że nawet nie skupiałam się na towarzyszącym Mi bólu. Z rana szykowaliśmy się, żeby odebrać dzieci od dziadków. Po drodze zajechaliśmy jeszcze do apteki, żeby odebrać zamówione wcześniej leki. Kiedy zobaczyłam M. wychodzącego z wielką reklamówką leków z apteki aż się przeraziłam...

- Jezuuuu Ja mam to wszystko zjeść w ciągu miesiąca??? 
- Nie wiem. Sam się zaskoczyłem...

Na Moje szczęście, po głębszym przeanalizowaniu karty info okazało się że leki wypisane są na 2-3 miesiące. Biedny ten Mój żołądek. Niespodzianka dla dzieci udała się bardziej niż się spodziewaliśmy. Jula z Matim niczego nieświadomi siedzieli sobie przed tv kiedy weszliśmy wielkim krokiem. Krzyk, wisk i płacz towarzyszyły wszystkim na zmianę. A Mi szczególnie. Tak bardzo się stęskniłam za Nimi. Od 3 dni jestem w domu. Czuję się dobrze. Pomimo tego, że ból nadal towarzyszy Mi każdego dnia to czuję się jak nowo narodzona. W swoim otoczeniu, wśród najbliższych. Stęskniona za swoim łóżkiem i swoimi ścianami. Wprawdzie hektarów nie mam i nie ma gdzie spacerować za bardzo, ale ciesze się z tego co mam. Pomału próbuje coś robić, ale z mizernym skutkiem Mi to jeszcze wychodzi. Zresztą próbuje się stopować, bo M. powiedział, że jeszcze chwila a odwiezie Mnie z powrotem do szpitala. Chyba nabieram sił :) co bardzo Mnie cieszy, bo dość już obijania się. Czas- jak to Moja koleżanka mówi kwitnąć. 

W końcu mamy wiosnę!