czwartek, 18 lutego 2016

18.02.2016r

120  dzień...


                Przechorowałam ostatnie dni. Złamała Mnie jakaś infekcja. Gardło i nos wołały o pomstę do nieba. Leżałam zawinięta po czubek nosa pod kocem i piłam na zmianę gorące napoje. Pogoda fatalna, deszcz co raz pada i te wirusy atakują. Na szczęście już właściwie Mi przeszło, ale jeszcze dmucham na zimne i za długo na powietrzu nie przebywam jak nie muszę.

             Zmienne te nastroje Mnie dopadają. Staram się odpychać od siebie te negatywne myśli, ale to wraca do Mnie jak bumerang. Myślę, analizuję, dopytuję. Czasami wręcz się zastanawiam, czy Moja nadmierna chęć wiedzy nie jest zle odbierana przez osoby, które cierpliwie Mi na wszystko odpowiadają. Ale to tyle już trwa...to czekanie chwilami Mnie wykańcza emocjonalnie. Jeszcze żeby nie te telefony. Czekałabym- spokojnie czekała. A tak? Okropne to jest jak na każdy dzwięk telefonu paraliżujący stan Cie ogarnia- Czy to już? Czy to jest telefon na który czekam? Denerwujesz się jak tylko dopadnie Cię jakieś katarzysko, lub ból gardła. A czasami na przeziębienie nie masz wpływu. Bo pomimo, że dbasz o to aby sie nie przeziębić- organizm rządzi się swoimi prawami.

             Na sanacje z młodym nie jedziemy jutro. Dostało dziecko kataru alergicznego. No bo przecież...jakby inaczej. Trochę Mnie Pani anestezjolog nastraszyła, że dziecko jest i tak ze swoim serduszkiem jak bomba zegarowa, więc musiałam poruszyć niebo i ziemię i skontaktowałam się jeszcze z Nasza wspaniałą Panią kardiolog, ażeby porozmawiać z Nią o swoich obawach. I kolejna czerwona linia. Załatwianie kolejnych badań, wizyty, zabiegu i pobytu pózniej na oddziale w celu obserwacji. Uff udało się...I teraz czekamy na 8 marca. Cały czas powtarzam sobie w głowie- Będzie dobrze! Musi być dobrze! A jak mam takie chwile zwątpienia jak dziś na przykład to nakładam swoje magiczne słuchawki i odpalam muzykoterapie. Ona pomaga na wszystko...