127 dzień...
Rozchorowało się młodsze dzieciątko. Gorączka od wczoraj trzyma i nie chce odpuścić. A że przylepka przytula się cały czas, to faszeruje się dodatkowo wspomagaczami, ażeby niczego nie załapać. Pogoda za oknami Nas nie rozpieszcza -koniec lutego, a tu nie wiadomo czy to zima czy jesień. Fruwają te zarazki w powietrzu i człowiek musi chuchać i dmuchać na siebie, aby się nie przeziębić.
Jutro jedziemy z Matim na echo do kardiologa. Chce Mu jeszcze Pani doktor zrobić porządny przegląd serduszka przed planowanym zabiegiem. A Ja? Na chwilę obecną odzyskałam swoją formę i wynajduje sobie różne zajęcia, żeby mieć czym zająć myśli. Póki co z pozytywnym skutkiem Mi to wychodzi -oby tak dalej.
Wiem, że nie mogę się poddać, bo stanę na straconej pozycji. A wtedy to jest deprecha murowana. Ciężko jest czasami, bo człowiek walczy sam ze sobą. Ciało rządzi się swoimi prawami, a rozum karze Ci wstać i iść do przodu! Ale osobiście wychodzę z założenia, że pozytywnym ludziom lepiej się żyje w tym pokręconym życiu. Swoją pogodą ducha i optymistycznym myśleniem potrafią zdziałać naprawdę wiele. I tego się cały czas trzymam. Są dni, kiedy i Mnie dopada dół, bo chwilami już naprawdę mam dość wszystkiego. Ale dzień- dwa i fruwam z powrotem jak nowo narodzona. Nie dopuszczam do siebie nawet myśli, żeby się zamknąć sama w sobie ze swoją chorobą. Zwariowała bym już na wstępie.
Każdy z Nas ma w życiu jakieś cele o zrealizowania. Ja też mam. Zaczynam od tych małych, bo brakuje Mi jeszcze sił na te duże. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną- a nawet bym powiedziała że jest na minimum, ale w tym wypadku chyba wyjścia nie mam. Więc poczekam.
Na początku tygodnia miałam telefon. Pan profesor zlecił Mi podwyższenie dawki niektórych leków i niestety powrót do Cordaronu. Więc endokrynolog znowu wita. Po konsultacji z monitoringiem stwierdził, że częstoskurcze za duże spustoszenie robią i trzeba je znowu wyeliminować. Tym bardziej, że te zagrażają juz życiu. Jeśli sytuacja w najbliższych dniach się nie poprawi, będę zmuszona jechać do Zabrza na badania. Wcale Mi się ten pomysł nie podoba i mam cichą nadzieję, że na tyle będzie wszystko dobrze, że wyjazd ominę szerokim łukiem. Bynajmniej na razie.
Miałam tego nie dodawać, ale wiadomość spadła na Mnie jak grom z jasnego nieba. A tutaj piszę o wszystkich swoich przemyśleniach. I dobrych i tych złych. Osoby z Mojego bliskiego otoczenia nie chciały Mi o tym mówić, a i tak na samą świętą noc się dowiedziałam od pewnej osoby. Niezbyt to mądre było z Jej strony- ale myślę, że nie chciała zle. Mianowicie osoba, która od stycznia dochodziła do siebie po przeszczepie serca- zmarła. Przykre bardzo. Upadłam z hukiem na cztery litery...Coś czego najbardziej się boję i co przesłania Mi chwilami cały świat. Świadomość tego najgorszego. Żeby nie rozmowa z A. to nie wiem czy bym spokojnie poszła spać. Taka terapeutka z Niej cudowna. Wiem, że takie sytuacje też się zdarzają, ale człowiek chcąc nie chcąc takie rzeczy przeżywa- tym bardziej siedząc i czekając na ten konkretny telefon...
Z rana zamiast kawy- zaserwuję sobie kubeł zimnej wody.
Żeby wziąć się w garść!
Tak dla przypomnienia.
I do przodu marsz!