piątek, 25 grudnia 2015

25.12.2015r.

65  dzień...


              Dzisiaj nadszedł kryzys. Pocieszyłam się przez parę dni psia mać! A już było tak fajnie, już czułam się lepiej. O wiele lepiej. Ale to tylko taka prowizorka była jak widać. Dziś wstałam znowu po 11, ale już czułam że coś jest nie tak. Nie tak jak powinno być. Zjadłam coś i chodziłam rozleniwiona cały dzień. Popołudniu znowu odlot na parę godzin. Od rana Mnie meczą te cholerne duszności. Nie idzie normalnie funkcjonować...Leżałam, to wstawałam, bo tak Mnie zatykało, że nie mogłam normalnie oddychać. I ten okropny duszący kaszel, który jest skutkiem niewydolności. No oszalał- jak się rozbrykał.  Wkurza Mnie to niemiłosiernie. Żebym jeszcze miała siłę gdzieś iść, to może bym się trochę rozchodziła. Ale nie dziś. Chyba że bym szła włócząc nogami za sobą...Tak więc kisnę w domu i zapadam chyba w jakaś niewiadomego pochodzenia deprechę :/ 

             Dla osoby, której zawsze i wszędzie było pełno taka niemoc jest straszna. Próbuje iść do przodu- a nie mogę. Odganiam od siebie nieprzyzwoite myśli, a te wracają ze zdwojoną siłą. I znowu nie mogę spać. Znowu myślę i analizuję. Ale inaczej się nie da. To samo przychodzi i samo odchodzi. Nie mogę się jakoś pozbierać do kupy. A najgorsze jest to, że taka niemoc zabiera Mi bezcenne pokłady Mojej energii, która jest dla Mnie prawie jak powietrze. 

Co będzie dalej? 
Nie wiem.
Niczego już pewna nie jestem....