Endokrynolog. Kolejna
wizyta. Bleeeh już mam dość… tego latania i tych wszystkich lekarzy. Ledwie
odsapnę po jednym, a tu znowu trzeba gdzieś jechać. Po takich dniach jestem
zmęczona jakbym daj boże Mont Everest zdobyła! A ostatnio już sama nie wiem co
Mi jest. Jeszcze trochę a popadnę w jakaś psychozę. To Mnie boli, to Mnie
ściska, to Mnie piecze w mostku. No kuzwa! Ja rozumiem, że się pogarsza, że
serducho nie wyrabia, że niewydolność się pogłębia, ale dajcie żyć! Na nic
człowiek nie ma siły- na nic ochoty. Ja chcę wiosny. Zima Mnie dobija…
Wizyta ok. Nawet
zadowalająca. Kolejna za miesiąc ze względu na bardzo silne dawki Cordaronu,
który rozwala tarczycę. Taki skutek uboczny. Moja walczy. Jeszcze walczy! I mam
nadzieję, że tak jej pozostanie na wieki i nie da się stłamsić :) Powrót do domu i leżing. W tym godzinna drzemka i
możemy funkcjonowac dalej. Byle jak, ale trzymajmy fason.
Trzeba wymyślić na siebie
jakiś plan. Żeby nie zwariować, żeby poprawić swoje samopoczucie i żeby Moje
dzieci nie musiały ciągle patrzeć na mamę, która chwilami ledwo włóczy nogami.
Dobija Mnie to… Już chyba dotarło do Mnie to, że przeszczep będzie najlepszą
rzeczą- przynajmniej przestanie Mnie męczyć to fatalne samopoczucie i zacznie
się lepsze, normalne Zycie. Chociaż Mój strach przed operacja jest ogromny, to
jak rozmawiam z dziewczynami, które są już po transplantacji serca, to radość
przepełnia Moje serce, widząc jakie są szczęśliwe. Wczoraj zadzwoniła R. spytać
co u Mnie. Cudowna osoba. Wesoła, radosna
jak skowronek, opowiadała jak to jest lepiej, jak może wiele zrobić. Bez zmęczenia-
bez strachu, że ICD znowu się włączy, bo też zaznała tej przyjemności poznania
go. No i oczywiście dała Mi dużo siły…
Żeby wierzyć.
Żeby ufać.
I walczyć.
O lepsze jutro.
Bo będzie lepiej.
Wierze w to!
…przecież mam marzenia do
zrealizowania. I to nie byle jakie.
A do tego potrzeba
determinacji, której na szczęście Mi nie brakuje :)
R. dziękuję.