czwartek, 10 grudnia 2015

10.12.2015r

51 dzień…


Warto żyć...
i tego staram się usilnie trzymać.
Czasami z lepszym,
czasami z gorszym skutkiem,
ale ciągle brnę do przodu.

                   
               Ostatnie dni minęły w zastraszająco błyskawicznym tempie. Czas ucieka. Nieubłagalnie. A Ja mam jeszcze tyle do zrobienia. I cholera muszę to zrobić! Zbieram więc siły… zbieram nieustannie. Nie poddaje się, bo trzeba jakoś pchać ten wózek do jasnej cholerki. Tak daleko już zaszłam. Tak wiele mam za sobą. Wiem, że Mój organizm jest już zmęczony- Ja psychicznie już chwilami też, ale spinam się jak mogę! Teraz nie mogę się poddać i zapaść w jakiś depresyjny letarg, bo byłaby to najgorsza rzecz jaką bym zrobiła. A przecież muszę jechać tam silna i spokojna jak nigdy dotąd. To pomoże Mi szybciej stanąć na nogi. Tak jak każdy Mi w szpitalu powtarzał. Są też osoby, które trzymają za Mnie kciuki i wierzą, że Mi się uda. Ja też wierzę! Że będą dobrze zaciśnięte :)
Chciałabym już chyba mieć to wszystko za sobą. I chciałabym i się boję. Jak diabli się boję! Ale z drugiej strony jak pomyślę ile rzeczy Mnie omija, z ilu muszę zrezygnować na dzień dzisiejszy to jasny szlag Mnie trafia. A Ja nie lubię siedzieć w miejscu! Muszę się gdzieś plątać, coś robić, żeby się nie zasiedzieć. Czasami to trudne, bo jestem tak zmęczona, że nic Mnie nie podniesie. Ale skądś te siły trzeba brać psia mać!  Same nie przyjdą.

                Wczoraj mieliśmy imprezę. Domowe party :) Mati robił za DJ, Jula za tancerkę, a Ja z Luna siedziałyśmy na widowni. Takie chwile uwielbiam. Kiedy mogę do reszty poświęcić się swoim dzieciom, swojej rodzinie. To takie NASZE chwile. Których nikt Nam nigdy nie zabierze…
                Dziś jednak dopadła Mnie chwilowa niemoc. Nie duża ale jednak niepotrzebnie się przyplątała. Zwalałam oczywiście wszystko na pogodę- bo na coś trzeba. Ale problem był gdzieś indziej. Wstałam opuchnieta. Jednym słowem zobaczywszy siebie w lustrze, stwierdziłam, że mogę zacząć straszyć ludzi bez jakiejkolwiek charakteryzacji :) Znowu tabsy poszły w ruch, żeby za chwilę nie wyglądać jak Monstrum. Kolejny raz się udało… zeszło wszystko. Swoją droga zastanawiam się czasami na jak długo to wystarczy… No ale nie myśląc o głupotach- wzięłam psa i poszliśmy na spacer. Pies zadowolony- Ja też. Po powrocie jednak padłam spać. Pies też. I 2 godziny wyjęte z życia. Tak się dotleniłam!
                  
               Idą też święta. Odliczam już dni do wyjazdu. Tak bardzo chcem już odpocząć. Zmienić chodz na chwilę otoczenie, nie myśleć, nie stresować się. Potrzebuję tego i wierzę w to, że będą to najpiękniejsze święta w Moim życiu.
Tak! Właśnie tak będzie. 



,,Co Cię nie zabije- to Cię wzmocni
Staniesz się odważniejsza.
Co Cię nie zabije, zahartuje Cie


Będziesz jeszcze bardziej pełna życia!''


                        



A na koniec...komu w drogę...temu ścierka w rękę i stwarzając chociaż pozory, 
trzeba trochę posprzątać....